poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział dwudziesty szósty

                       Płynęliśmy już dwa dni, powoli docierał do mnie nieprzyjemny zapach męskich, spoconych ciał. Gorzej będzie po tygodniu, ale po długim czasie bycia na lądzie stęskniłam się za pełnym morzem, a co za tym idzie za pracą i odczuwalnymi skutkami tej pracy.Przez całe dwa dni panowała dziwna sielanka. To nie podobne do tej całej hołoty by przez czterdzieści osiem godzin zachowywać spokój. Wszyscy byli ze sobą zgodni, od rana do wieczora razem z panią Turner pomagałyśmy na pokładzie. Hector i Jack nie wchodzili sobie w drogę, a ja też nie rozmawiałam z nimi za wiele.
                      Było upalne popołudnie. Słońce górowało w największym swoim epicentrum. Bez chłodzenia ciał zimną wodą nie dalibyśmy rady wytrzymać pracując w tym skwarze. Rum się kończył, a to działało na większość załogi jak płachta na byka. Gdy tak siedzieliśmy na maszcie i męczyliśmy się ze supłami na linach prowadzących do góry aż na żagle Marty niespodziewanie szturchnął mnie tak że prawie bym spadła, ale podtrzymałam się drewnianej belki.
-Ann, zobacz ! - wskazał na lewą stronę burty.
-Cóż za zjawisko, do stu butelek rumu...- mruknęłam do siebie i odskoczyłam na dół jak poparzona. Nie wiem co skłoniło mnie by pobiec do czarnookiego, zamiast do mojego ojca, który jeszcze bardziej pożądał zemsty.
-Kapitanie ! Proszę spojrzeć ! Nieprzyjaciel na horyzoncie z lewej strony burty. - wyrecytowałam. ten tak samo jak ja odskoczył od steru ale lada moment go złapał i nerwowo kręcił kołem. Cały statek gwałtownie przechylił się na bok. Zbulwersowany Barbossa podbiegł najszybciej jak tylko drewniana noga mu na to pozwalała.
-Sparrow ty śmierdzący szczurze co ty do cholery wyprawiasz?! - Krzyczał jak oszalały.
-Możesz mnie zabić, ale nie będziesz mnie obrażał. Chociaż sądzę, że bardziej masz chęć na niego. - Odpowiedział z dziwnym spokojem w głosie i wyciągnął palcem na wprost. Tamten spojrzał i otworzył szeroko usta ze zdziwienia.
-Jesteśmy blisko.. -szepnął po czym zbiegł ze schodów i zniknął w otchłani pod pokładem.
-Cała na przód ! Opuścić wszystkie żagle ! Z tym wiatrem dogonimy tą szprotkę nim się obejrzy ! - Krzyknęłam do załogi.
-AYE ! - Odkrzyknęli wszyscy równo i zabrali się do pracy.
-Mamy jakiś plan kapitanie? Czy atakujemy spontanicznie? - zapytałam dredziastego. Ten spojrzał na mnie z pewnego rodzaju politowaniem w oczach.
-Kochaneczko, przecież on jest sam jeden. - Podeszłam do niego i wyciągnęłam mu spod pasa lunetę. Rozłożyłam ją i starałam się ustalić wszystkie szczegóły i detale. Po chwili pewnym krokiem ruszyłam by oddać jego własność.
-Nie wyciągałabym pochopnych wniosków na Twoim miejscu kapitanie. - Ten uniósł wysoko jedną brew i wpatrywał się we mnie jakąś chwilę w milczeniu.
-Ann, trzymaj ster. - Bardziej rozkazał niż zapytał lub co lepsze, poprosił. No cóż. wyboru mi nie pozostawił. Odebrał ode mnie lunetę i zaczął dokładnie badać okręt przeciwnika. Ja chwyciłam drewniane koło. Pachniało mniej więcej wilgotnym, słonym wiatrem. Wyjątkowo ponury odór drewna koił moje zmysły węchu. Ten obrócił się w moja stronę i tym razem wysoko uniósł dwie brwi. Dalej na mnie patrzył jakby zastanawiał się nad czymś dogłębnie.
-Masz rację Annie. - Powiedział przyglądając mi się w twarz i zwracając uwagę na moje oczy. Po chwili zastanowienia zostawił mnie z tym wszystkim samą i pobiegł na dół po drewnianych schodach bez słowa wyjaśnienia.
- Eh ci piraci.. - pokiwałam niedowierzająco głową. Statek sunął niczym wyścigowiec po wodach. Żagle zostały opuszczone. Mknęliśmy szybko, woda chlapała na boki. Szum morskiej wody grał muzykę dla uszu. A ja nuciłam sobie delikatnie pod nosem piosenkę, którą nauczyłam się od Jack'a. Jak tak go kiedyś słuchałam, to bardzo wpadła mi w ucho.
"Jesteśmy diabłami, czarnymi owcami, pijcie kompani do dna..na,na na..."
Wiatr rozwiewał do tego moje czarne potargane już włosy, zaciągałam się świeżym powietrzem i korzystałam z niego jak najwięcej. Obserwowałam całą załogę ciężko pracującą.  Trzymałam dalej ten sam kierunek tylko coś zaczęło mi nie grać. Za nim malutka łupinka pojawiła się jakby wyłaniając zza mgły, z czasem rosła w siłę i wysokości. piękne żagle zdobiły ten okręt i nie miałam pojęcia, skąd ja pamiętałam ten statek. Czyżby komodor miał pomocnika? No ale przecież został sam. Nie mogłam odejść od steru, miałam tylko cichą nadzieję, że albo mój ojciec albo Sparrow zauważą to dziwne zjawisko.
-Elizabeth ! możesz do mnie pozwolić ? - Zawołałam blond kobietę, która przewinęła mi się koło oczu. Te od razu ruszyła do mnie.
-Aye? - zapytała.
-Czy ja mam omamy, czy ty tez to widzisz? o tam. - pokazałam palcem na rosnący w oczach drugi statek. Ta nie potrafiła powiedzieć ani słowa. Zatkało ją i tylko stała. Źrenice jej się powiększyły a wiatr mógł hulać dookoła, a Lizzy tylko stała. Po chwili spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakiego bym się nigdy nie spodziewała.
-Przecież to jest Will ! - Krzyknęła, kiedy powoli dochodziła do siebie.
-To jest nie możliwe, musiało ci się pomylić. - Odpowiedziałam stonowanym głosem. Chciałam by się uspokoiła.
-Nie prawda ! Holendra poznam wszędzie. Jestem pewna że to Will ! - Jeszcze bardziej entuzjastycznie krzyczała. - Ale.. ale co on tutaj robi? Annie, musimy płynąć szybciej ! -popędzała mnie kobieta. Nie rozumiałam całej tej chorej sytuacji. Byliśmy coraz bliżej, komodor też był coraz bliżej swojego najgorszego koszmaru, który się rozpocznie i zakończy jeszcze w tym dniu...

3 komentarze:

  1. yo ho yo ho piratem pragnę być!
    co do końcówki - przyznam, że szok! Szybciutko dodawaj następny rozdział, ponieważ jestem niesamowicie ciekawa co tam knujesz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. czo to? nie masz weny?

    OdpowiedzUsuń