piątek, 14 marca 2014

Rozdział dwudziesty siódmy

                            Płynęliśmy ile wiatr nam w żaglach pozwalał na to. Nawet bym powiedziała że Czarna Perła pędziła jak oszalała. Z drugiej strony Holender, tak to był Latający Holender z bliska był coraz bardziej rozpoznawalny, próbował najwyraźniej zaatakować z lewej strony burty, więc podpłynęłam z prawej by mieć całkowity dostęp do komodora. Jack i Hector wybiegli z pod pokładu jak oszalali. Dredziasty wymachiwał komicznie rękami w biegu.
-Co się dzieje Ann ?! co to za zmiana ?! - Domagał się odpowiedzi kapitan.
-Co się dzieje?! zobacz to ! - Wskazałam palcem na drugi okręt. Ten popatrzył i w momencie jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.
-Nie... To nie możliwe.. - szepnął do siebie.
- A jednak, możliwe. - Odpowiedziała Elizabeth.
-Ale, jak to ?! - Krzyczał nie dowierzając mój tata.
-Nie wiem kochani... Ale musimy zaatakować z prawej strony, Will będzie przecież po naszej stronie. - Podpowiedziałam i ścisnęłam mocniej pięści na sterze. Czułam jak wiatr pchnie nas prosto przed wroga, byliśmy coraz bliżej, adrenalina rosła we mnie i chyba nie tylko mnie dopisywał świetny humor.  Atmosfera była z jednej strony napięta, w powietrzu łatwo było wyczuć tą nutkę podniecenia. Już byliśmy blisko, już po lewej stronie mieliśmy Ścigacza a dalej przy sterze operował tata Williama. Dał nam znak ręką podnosząc wysoko do góry. Wszyscy byli na stanowiskach. Spojrzałam na czarnookiego. Nie musiałam już pytać.
-ognia. - powiedział stanowczo cicho i ze spokojem.
-Ognia !- Odkrzyknęłam pełnym głosem.
-Ognia !- Krzyknął Hector, Lizzy Gibbs odkrzyknął zaraz za nimi, i zaczął się atak. Obserwowałam z wielką satysfakcją jak okręt armii wychodnio-indyjskiej rozpada się. Holender też ładował całą swoją amunicję we wroga. Nie oszczędzaliśmy kul. Dookoła pełne morze, było dosyć ciepło, ani jednego kłębuszka na niebie nawet powiew powietrza zdawał się ustać. Dobrze, że to tylko zdawał, było by jeszcze ciężej. Wracając do akcji, komodor nie był dostępny w zasięgu wzroku, połowa załogi na linach przedostała się na środkowy okręt, ze strony statku widmo załoga zrobiła to samo. Ostatnich ludzi, jacy jeszcze byli z armii po kolei umierali pod mieczem lub kulą naszych ludzi.
-Chwyć ster. - rozkazałam Cotton'owi, który i tak na polu bitwy dużo by nie mógł zdziałać, chwyciłam za broń i wyciągnęłam ją na światło dzienne. Ruszyłam na podbój okrętu. Zaraz za mną Jack. W tym samym czasie chwyciliśmy tą samą linę. Przedostaliśmy się na pokład. Zaczęliśmy walczyć. Nie było zbyt lekko. Armia, jak na armię dobrze wyszkolona była, tylko komodor o jednej istotnej rzeczy zapomniał, że zadarł z piratami. Nie musieliśmy się uczyć tej sztuki, my to mieliśmy we krwi by dobrze operować bronią. Co jakiś czas gdy nie dawałam już rady ktoś zawsze mi pomagał. Najczęściej oczywiście był to mój kapitan. Z jednej strony czułam się głupio i chciałam pokazać jak najwięcej mojej techniki, W pewnym stopniu każde ratowanie mnie z krytycznej sytuacji było dla mnie kolejną motywacją i dodaniem mi siły. Pomiędzy unikami starałam się odszukać wzorkiem tego ważniaka, jednak dalej nie mogłam go uchwycić. Pokonałam ostatniego mojego przeciwnika i ruszyłam pod pokład. W ładowni czuć było wilgotne powietrze i ani żywej duszy nie było widać. W oddali było słychać głośne huki z walki, jednak w pomieszczeniu cicho i spokojnie. Coś jednak naruszyło mój zmysł słuchu. Ciche kroki zdawałam się usłyszeć. Nie, nie mogłam się przesłyszeć.
-Wychodź parszywy szczurze, zabiję cię ! - Ostrzegłam groźnie jak na sam początek skradając się po całej ładowni.  Dalej jednak nie mogłam go odnaleźć. Było dosyć ciemno, co znacznie utrudniało mi sprawę. Wody było po kostki, łajba powoli zatapiała się od naszej ciężkiej amunicji. Te kroki były coraz wyraźniejsze. Nagle ktoś dotknął mojego barku od tyłu, wzdrygnęłam się ze strachu. Jack tylko przyłożył palec do swoich ust.
-Ciii.. Jego tu nie ma.. - powiedział prawie niesłyszalnym szeptem. Spojrzałam zaniepokojona. Ale nie chciałam więcej pytać, ruszyłam za nim. Nie byłam tylko do końca pewna, czy on wie co robi. Chociaż czarnooki od pewnego czasu dawał mi większe powody do zaufania. Szliśmy jeszcze w dół schodami, na najniższym poziomie tego statku woda sięgała nam do pasa. Coraz ciężej było się poruszać, już nie mówiąc o tym by z kimś walczyć. Było jeszcze ciemniej ale ten błysk w ciemnych oczach widziałam od razu. Wszystko pływało, beczki, jakieś pożywienie, nagle z jednego rogu leciała prosto na mnie jedna z drewnianych bek, na szczęście pusta. Jednym ruchem przecięłam ją moją szablą.  Dredziasty popatrzył na mnie zdezorientowany, ale nie na długo mógł wbić swój wzrok we mnie. Kolejna beczka leciała w naszym kierunku na szczęście odbiliśmy ja rekami. Szybko ruszyliśmy do przodu w głębszą ciemnię z wyciągniętym, naostrzonym żelazem.  Kiedy już oczy przyzwyczaiły się do tej pustki mogliśmy powoli coś niej ujrzeć. Ta parszywa morda, której nie zapomnę do końca życia.
-No, no Sparrow ze swoją dziwką.. - odpowiedział mocno basowy głos komodora. Przyłożyłam mu szablę prosto do szyi gotowa odciąć mu łeb. Jack uśmiechnął się do mnie, był prawie że dumny z mojej konsekwencji działań, ale sam nie opuścił broni ani na sekundę.
-Nie waż się tego powtórzyć, bo.. A w sumie i tak zginiesz marnie psie. - Odpowiedział mój wybawca. Dowódca armii zaśmiał się ironicznie.
-Walcz ! Albo zginiesz. - dodałam swoje trzy grosze.
-Z tobą? z kobietami się nie mierzę. Ale z tobą Sparrow bardzo chętnie. - Czarnooki tylko skinął głową, chwyciliśmy wroga za barki i wyprowadziliśmy na pokład. Wokół leżało mnóstwo trupów jednego koloru. Przejęliśmy statek. Został tylko jeden ostatni.  Hector nie mógł się opanować podszedł do niego by przyjrzeć się dokładniej.
-Ty marna karykaturo komodora. - syknął przez zęby mój tata i splunął m prosto w twarz. - Sparrow ! Czego go jeszcze nie zabiliście?! - z wyrzutem zwrócił się do mojego kamrata.
-Tato, on chce się zmierzyć z nim. - odpowiedziałam za niego.
-Ty ? Spójrz na siebie. Ha, ha ! Nawet Sparrow ta morska ćma z tobą wygra. Zabić go ! - Krzyknął Barbossa. Wszyscy wyciągnęli pistolety i odbezpieczyli je. Sama również to zrobiłam. Taką miałam chęć by to zrobić.
-Panowie ! - Krzyknął Jack. - I panie.. - zwrócił się w moją stronę i Elizabeth. - Pozwólcie mi,  zmierzę się z nim osobiście jeśli tego tak bardzo chce. - tata podniósł brwi do góry ze zdziwienia.
-Ale przecież ty nie stronisz od walki.
-Ale tradycja to tradycja, i trzeba ją podtrzymywać.
-Pf ! Tradycjonalista się znalazł... - Kręcił głową niedowierzająco. Dredziasty nagle wyciągnął broń i zamiast do naszego wroga wycelował w głowę Barbossy. Kilka oddechów zdawało się usłyszeć w całym tym zamieszaniu. Sama stałam zszokowana. Drugi pistolet wyciągnęłam i wycelowałam w niego. Niespodziewanie jednak Jack obrócił się i wielki huk z broni odbił się w naszych uszach. Po kilku sekundach komodor padł na kolana dokańczając swój życiowy koszmar...

2 komentarze:

  1. Ale akcja! Super bitwa morska. No i znowu będą musieli wybrać komodora haha xD Pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się doczekać dalszej akcji :D

    OdpowiedzUsuń