czwartek, 6 marca 2014

Rozdział dwudziesty piąty

                                     Szliśmy w milczeniu, o ile można było to nazwać naszym wspólnym powrotem. Panowie szli razem, jak nigdy dogadując się znakomicie, a ja nadawałam tempo idąc na przodzie. Korony drzew spowijał lekki półmrok, liście zdawały się tańczyć wspólnie z wiatrem w rytm szumu fal morskich, które z każdym krokiem były coraz to wyraźniejsze. Powietrze przez chwile zapachniało dziwnym rodzajem kwiatów, delikatnym pół-słodkim, kojącym moje nozdrza. Zaciągnęłam się mocniej by móc delektować się nim. Przyjemny powiew całował moją twarz co jakiś czas. Do moich uszu dochodziły co jakiś czas odgłosy kroków i łamiących się patyków pod stopami moich 'kamratów'. Zmierzch ogarniał już zarysy całego lasu. Ci dwaj stanęli za mną.
- Nie idziesz dalej? - zapytał mnie ojciec.
- Myślałam, że jakimś cudownym fartem was zgubiłam, i pozostawię was na tej wyspie. - odrzekłam dosyć sarkastycznie. Usłyszałam dosyć głośne i teatralne westchnięcie. Ruszyliśmy dalej, a przed nami pojawiła się już piękna Czarna Perła. Jedyna w swoim rodzaju, zakotwiczona, zacumowana na wodzie. Przy piaszczystym brzegu zostawiona była ostatnia szalupa. Trzeba było zagryźć zęby zacisnąć pięści i wytrzymać już nie wielki dystans do pokonania z tymi dwojga. Czarnooki wyręczył mnie w ciężej robocie, czyli wiosłowaniu. Wraz z moim tatą siedzieliśmy na przeciwko jego osoby i nie mogłam się doczekać, kiedy reszta załogi wciągnie mnie na statek. Atmosfera była dosyć napięta między naszą wspaniałą trójką. Pomyślałam że lepiej być nienawidzonym za to kim się jest, niż być kochanym za to, kim się nie jest. Tak właśnie wtedy odczuwałam. Ogarnęła mnie pewnego rodzaju słabość, że jestem tylko  kartą przetargową w jednej z pirackich gierek. Przeklęłam mocno w duszy na wszystkie diabelne morskie moce. Dlaczego to właśnie ja? Zwykła barmanka, przez przypadek córka jednego z najbardziej znanych piratów, poczęta przez dziewkę, wykorzystaną, ale kochaną? Właśnie, nigdy ojciec nie powiedział dosłownie, czy kochał Rosaline. Miłość zresztą, to takie pojęcie względne. Ale nie o tym dzisiaj...
                                  Dopłynęliśmy. Zrzucono nam liny i wciągnięto nas po kolei. Pierwsza byłam ja, potem Sparrow i na końcu Hector. Wszyscy w miarę miło nas przywitali, ale ta cała sielanka nie trwała zbyt długo. Dredziasty wyciągnął i odbezpieczył jednym ruchem swoich zgrabnych placów broń. Wycelował nią prosto w głowę mojego papy. Ten zaś w odzewie najpierw prychną pogardliwym śmiechem, a potem zrobił to samo widząc, że przeciwnik nie odpuszcza.
-Co chcesz tym pokazać Jack? Po raz kolejny chcesz mnie zastrzelić? - Zapytał dosyć prowokująco starszy kapitan. Wszyscy wstrzymali oddech, stałam obok Elizabeth i przyłożyłam sobie rękę do ust w szoku. Ta zaś nerwowo chwyciła mnie za ramię.
-Ha, dobre pytanie ! Bo widzisz, dalej powiedzmy, że znam odpowiedź na pytanie, które stawiałem sobie przed całą wyprawą. Byłeś napędzającą machiną, potrzebną do tego wszystkiego, ale teraz? Nie musisz już tutaj być. A piękna wyspa, jedna kula w pistolecie czekają na ciebie, albo inaczej. Czekają na nowego właściciela. Ja im się znudziłem. - zrobił jedną ze swoich niewinnych minek.
- Czas dla nas aby stać się jednym kapitanem, i nie będziesz nim ty. - Po tych słowach Barbossa odbezpieczył swój pistolet, a ja stanęłam przed młodym mężczyzna, który tak na prawdę rozpoczął to wszystko. Po raz kolejny broniąc go.
-Odsuń się Annie, jestem Kapitan Jack Sparrow ! Więc byle panna nie będzie stawać w mojej obronie.
- Nie zapominaj Sparrow, że ta byle Panna to moja córka. - puścił oczko do niego. - Ann, jesteś bardzo odważna i za każdym razem musisz to pokazywać. - Zejdź kochanie, z tobą rozprawię się potem. - Ja ani drgnęłam z miejsca, lecz uniosłam klatkę piersiową do przodu.
-Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu.- powiedziałam całkowicie poważnie. Zaraz przy mnie pojawiła się Lizzy, Marti, Franc, Tigg, Gibbs, Pintel, Ragetti i reszta załogi pomału dochodziła do mnie pozostawiając w tyle samego czarnookiego. Ten próbował się przecisnąć do nas, aż w końcu stanął po mojej lewej stronie spoglądając na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
-Brudne ręce, to nie jest brudna dusza kochana. - Opuścił broń zbliżając się do mnie. Chwycił mnie za barki i spojrzał dogłębnie w oczy. Jego tęczówki były zamglone i wygaszone.
-Wszys­tko jest w rękach człowieka. Dla­tego na­leży je często myć. Dusza, a ręce to tak nie wiele się różni.. - powiedziałam cicho nie gubiąc wzroku ojca.
-A niebez­pie­czeństwo jest piękną rzeczą, jeśli się jej świado­mie poszukuje. Pakt? -uśmiechnął się ponuro.
-Nie mnie pytaj ojcze. - szeptałam. Ten spojrzał w stronę Jack'a. Niechętnie pokiwał głową.
-Na co się patrzycie rybomordy ?! do roboty ! stawiać żagle ! Do zwrotu przez rufę! Ann gdzie moja busola?! - Wykrzyczał Jack.
-Tutaj kapitanie. - oddałam posłusznie. Ten spojrzał na nią i otworzył. Ciemno-czekoladowe tęczówki zaświeciły się mocno a kompas wskazał kierunek odwrotny do całych tych wysp. Wszyscy ruszylil żwawo do pracy, Hector gdzieś zniknął Elizabeth wciągała cumy, a ja stałam dalej osłupiała.
-Pani Barbossa? Pozwoli Pani ze mną? - usłyszałam szarmancki głos kapitana Czarnej Perły. Skinęłam głową przytakując i ruszyliśmy do kajuty.
                                         Tak bardzo tęskniłam za tymi drewnianymi obiciami ścian i podłogi. Ogólny wygląd już koił moje zmysły i przywoływał najmilsze wspomnienia. Balsam dla ciała i umysłu przebywać w takim pomieszczeniu. Kręciłam się jeszcze bez celu po nim kiedy drzwi delikatnie zamknęły się z pomocą mężczyzny. Ale nie tęskniłam tak bardzo za tą perełką, jak za spokojem i chwilą relaksu w wytatuowanych ramionach pirackiego kochanka.
-Jutro nigdy nie jest obiecane więc zacząłem żyć dniem dzisiejszym. - Szepnął mi na ucho, skradając się tuż za mną.
-Dzisiejszy dzień jest początkiem jutra, będącego zakończeniem złej passy. Czyż nie kapitanie? - Obróciłam się kusząc wzrokiem. Tak bardzo pragnęłam być tą kropelką rumu na jego wilgotnych wargach, które wcześniej zanurzył w alkoholowym napoju. Ten widząc moją pokusę jeszcze bardziej prowokował mnie, bym to ja zainicjowała kolejne zbliżenie. Nie ma tak łatwo, pomyślałam. Odsunęłam się robiąc dwa pewne kroki do tyłu. Ten szedł jednak za mną jednak mniej pewniej niż ja. Wyciągnął w moją stronę butelkę w wysokoprocentowym płynem. Pociągnęłam spory łyk, a zaraz potem następny. A co sobie będę żałować ! Spojrzałam przez szybę, na horyzoncie widoczna była ciemność, kilka jaśniejszych gwiazd przedzierających się przez chmury i dający lekki poblask na tafli wody, uśmiechnęłam się. Wreszcie na pełnym morzu, jakież to piękne uczucie !
-Gwiazdy we włosach, cóż za jeden z lepszych widoków. - mruknął prawiąc mi komplement. Rzadko się zdarzało by Sparrow był w takim humorze.Zbliżył się do mnie przekraczając pewnego rodzaju granicę bliskości. Stykaliśmy się swoimi ciałami, a ciepło otuliło mnie doszczętnie. Tak bardzo tego potrzebowałam.
-Czy teraz tutaj będziesz spać? To kajuta kapitana..
-A ja jestem kapitanem. - powiedział dumnie. - Ale jeśli chcesz, możesz tutaj pozostać. Albo dzielić kajutę i koję ze swoim ojcem. - uśmiechnął się okrutnie.
-Wiesz, że jesteś nie czułym draniem? - syknęłam mu bardziej grając na jego pożądliwych emocjach niż nerwach.
-Wiesz, że jestem piratem? -nachylił się do mnie mieszając swój oddech z moim.
-I co chcesz przez to powiedzieć kapitanie? - zapytałam kusząco.
-Że pirat zabiera to co jego, i to co chce. - Nie dał mi ani sekundy dłużej, wtopił się w moje wargi i zanurzył językiem. Oddałam się w namiętnym pocałunku tego zdefiniowanego pojęciem pirata. Za każdym razem gdy go całuję, czuję się jakbym umiała latać...


2 komentarze:

  1. bardzo wyczekiwałam kolejnego rozdziału i oto jest :D cudowny! Jak z resztą każdy :) to teraz czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. czekałam na ten moment praktycznie od początku! bunt Ann *.* strasznie zazdroszczę ci zdolności do używania barwnych środków stylistycznych, np. gwiazdy we włosach - coś pięknego!

    OdpowiedzUsuń