niedziela, 16 marca 2014

Rozdział dwudziesty ósmy.

                           Nie wierzyłam jak to możliwe. To co się stało, jak w jakimś śnie.  Miny załogantów  mówiły to samo, wszystkich zamurowało. Jack odwrócił się do mnie i w jego oczach błysnął pewien ognik szczęścia. Tak, to on zabił komodora, czego bym się w życiu nie spodziewała. Był piratem, ale nigdy nie widziałam, jak z taką łatwością obchodzi się z bronią, jak tak łatwo celuje prosto w głowę i zabija człowieka. Uśmiechnęłam się, radość ogarnęła moją duszę. Hector miał taką minę, jakby nie mógł dowierzać co właśnie ta "ćma morska" zrobiła. Wreszcie nasz kapitan pokazał na co go stać. Wszyscy wyrzucili swoje kapelusze w górę. Szybko na liny wspięliśmy się. Statek powoli schodził na dno, wraz z całą armią trupów i ich szefem. Kiedy cała załoga przedostała się na Czarną Perłę, by móc cieszyć się zwycięstwem, chwycić za brudne butelki z rumem i wypić wspólnie do dna sielanka ustała. Na nasz pokład również przedostał się Will. Elizabeth pełna nadziei na wytłumaczenia wyszła na sam środek spoglądając na swojego męża. Grobowa cisza nastała wśród nas. Sami byliśmy ciekawi tego co kapitan Holendra ma nam do powiedzenia. Szum morza, leki podmuch wiatru był tylko podkładem muzycznym w tle.
-Elizabeth...- Wyszeptał i chwycił swoją ukochaną najmocniej jak zdołał w swoje pirackie ramiona. Cichy, damski szloch był dosyć słyszalny w tym wszystkim. Nikt nie odszedł ani na minutę. Sytuacja zdawała się być coraz ciekawsza.
-Dlaczego? A Holender? Calypso? Will, co teraz będzie? - pytała zniecierpliwiona i głodna odpowiedzi blondynka. Młody mężczyzna o takich samych ciemnych oczach jak dredziasty popatrzył na wszystkich piratów zebranych wkoło, tak samo czekających na odpowiedź.
-Posłuchaj, to co ci powiem jest bardzo ważne. Płynęliśmy z ojcem, przeprowadzaliśmy setkę dusz po jeden z morskich bitew. Krwawa potyczka, jednak nagle zobaczyłem malutkie światełko. Okręt porwało w jednym momencie, próbowaliśmy zawrócić, jednak nie dało się nic zrobić ze sterem, łajba prowadziła się sama, prosto w otchłań jasności. Kiedy jakaś dziwna moc połknęła nas do całkiem innego świata, moim oczom ujawniła mi się Tia Dalma ! To było coś niesamowitego. - Wspominał Turner, przez chwilę zamyślił się i popatrzył jeszcze raz dookoła. Każdy słuchał z wielkim zainteresowaniem. - " Oni mają kłopoty, i będą mieć jeszcze większe. Oszczędzę cię, bo tam jest twoja miłość. Wiem jak bardzo ją kochasz, wiem jak się poświęciłeś. Nosisz na sobie dotyk przeznaczenia, i wypełnij je Williamie." Tylko tyle mi powiedziała, a kiedy wypłynęliśmy z tej przedziwnej jasności znaleźliśmy się na żywych morzach tutaj. Nie miałem problemów by was odszukać, za głosem serca płynęliśmy przed siebie, no i akurat zobaczyliśmy was na horyzoncie, a wcześniej ścigacza.
-Dlatego zaatakowałeś go z prawej burty? sprytne, skąd wiedziałeś,że będziemy go atakować? - zapytałam podejrzliwie.
-Wszystkie żagle opuszczone? To chyba proste, Perła płynęła z dosyć dużą prędkością. Widziałem, że przymierzasz się na lewo dlatego poderwałem się prawej strony, by mieć go z dwóch stron. Po za tym to statek kompanii, nigdy nie byliśmy zaprzyjaźnieni z nimi.
-Dobre.. - powiedziałam cicho sama do siebie.
-Czyli zostanie ci to wybaczone? - zapytała jego żona.
-To przeznaczenie Elizabeth.. - wyszeptał jej prosto w oczy i pocałował ją bardzo czule. Miło się na nich patrzyło, jak prawdziwa miłość znów może być razem. - Więc kapitanie Barbossa, jaki kurs? - zwrócił się do mojego ojca.
-Sparrow.. Kurs? - zapytał Hector. Czarnooki spojrzał na busolę i nerwowo kręcił palcem w powietrzu.
-ymm..emm...Tam. - odpowiedział pokazując na południe. Wszyscy niemrawo spojrzeli w stronę kapitana, wydawał się nie pewny. Ale zaraz wróciła mu jego charyzmatyczna postać i zaczął wymachiwać rękami. - no co jest? stawiać żagle, wypływamy ! - Will do niego podszedł i chwycił za bark.
- Jack. Dziękuję. Dziękuję, że zająłeś się Elizabeth.
-Ona tutaj sama dba o siebie, ja nie zajmuję się nikim. - odpowiedział chłodno i zniknął schodząc do mapiarnii. Reszta próbowała wrócić do obowiązków, czekała nas jeszcze kilku dniowa podróż do upragnionego miejsca. Mój papa, ja, Lizzy i kapitan Turner staliśmy dalej w kręgu.
-Jedno słowo. Ciekawość. Zastanawia mnie, dlaczego Calypso jest dla nas taka łaskawa... - odezwałam się. Cała trójka skarciła mnie wzrokiem.
-Dlaczego? Jeszcze pytasz? Uwolniliśmy ją z tej ludzkiej postaci. Pomogliśmy jej, a przede wszystkim okazaliśmy serce. Dlatego jest taka łaskawa, dlatego chroni tylko nas na morzu. - Wychwalał się wyczynami Hector.
-To prawda. Jednak, co tak dręczy Kapitana Sparrow'a? - zapytał Will.
-Kobieta... - odezwał się głos zza pleców kamratów. Stary i mocny głos Pana Gibbsa...

________________________________

Cóż, małe wyjaśnienie pojawienia się Willa. Przepraszam, że nie dodaję zbyt często rozdziałów, ale życie prywatne miesza mi się trochę. Za tydzień Pyrkon. Kto z was czytelników się pojawi, to szukajcie Kapitana Jack'a Sparrow'a :) chętnie zamienię z wami słówko. Czekam też  cierpliwie na wasze opinie.

3 komentarze:

  1. Mój zaciesz, gdy przeczytałam, że 'dręczy go kobieta' :D Muszę przyznać, że brakuje mi nieco więcej relacji Ana-Jack. Do zobaczenia na Pyrkonie... kapitanie :) !

    OdpowiedzUsuń
  2. Też bym chciała na pyrkon pojechać, ale niestety za daleko ;-;
    a rozdział świetny :D

    OdpowiedzUsuń