niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział trzynasty.

                              "Może my wszyscy dajemy bezkrytycznie część naszych serc... tym, którzy twardo myślą o nas w ten sposób."


                                   Obudziła mnie dziwna chęć poczucia czegoś mokrego w ustach. Tak bardzo pragnęłam w tamtej chwili chociaż kropelki czystej wody. Obudziłam się na baraniej wełnie pod pokładem, spojrzałam przez ramię mając nadzieję, że obok mnie leży mężczyzna, z którym przez całą noc upijałam się. Nikogo nie było. Łajba delikatnie bujała się na boki. Wstałam, i choć jeszcze chwiałam się na nogach mogłam spokojnie udać, że jest wszystko w porządku. Poszłam na górę. Słońce górowało na wysokości. Na niebie ani jednej chmurki. Było gorąco, i w powietrzu można było wyczuć lekki zefirek. Obejrzałam się w koło szukając wzrokiem czarnookiego. Nigdzie go nie było. Z mojej lewej strony już szedł do mnie Barbossa. Modliłam się tylko o to, by ta rozmowa nie potoczyła się aż tak źle.
-Gdzie ty byłaś tyle czasu Annie ?! - mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. - i czemu ty jesteś w takiej sukience?!
- A co to? już nie można założyć sukienki od czasu do czasu?
-To pamiątka po twojej matce, a wygląda.. okropnie. - faktycznie, spojrzałam w dół a sukienka nie dość, że była cała brudna, to jeszcze przemoczona. Wstyd mi było przed ojcem, nie wiedziałam, że aż tak źle wyglądam i z drugiej strony nie miałam pojęcia, że ta suknia należała do mojej matki.
-Przepraszam, nie wiedziałam...
-Idź się lepiej przebierz, za niedługo będziemy schodzić na ląd.
-Tato?
-Tak?
-Gdzie jest Jack?- Hector popatrzył na mnie podejrzliwie i uchylił głowę lekko w lewą stronę.
-Co cię tak on obchodzi, moja droga?
-Po prostu jest naszym narzędziem... Wiesz dobrze co mam na myśli. - uśmiechnęłam się cynicznie.
-Gdzieś pewnie się plącze pod pokładem bo nie widzę go tutaj. Przebierz się i poszukaj go proszę, on też musi iść z nami. - Ulżyło mi, bo już myślałam że mój tatuś wpadł na genialny pomysł wyrzucenia Sparrowa za burtę. On jest taki nie przewidywalny, że wcale by mnie to nie dziwiło gdyby tak się stało. Poszłam do kajuty, w niej było jeszcze bardziej gorąco, a wręcz duszno. Nie minęła dłuższa chwila jak na moim ciele pojawiły się kropelki potu. Na fotelu leżały moje ubrania, stara, przyduża i przybrudzona koszula, szorty do kolan koloru granatowego, i brązowa, skórzana kamizelka. Ruszyłam w głąb wnętrza po te rzeczy, jednak usłyszałam lekkie gwizdanie mojej piosenki z dzieciństwa, wzdrygnęłam się i obejrzałam w stronę, z której dochodził ten odgłos. Na mojej koi spokojnie, jak gdyby nigdy nic leżał sobie Jack. Daleko przynajmniej nie musiałam szukać.
- Witaj kochaneczko.- uśmiechnął się do mnie zalotnie, nie wstając z mojego miejsca do spania.
-No, no. Kapitanie, to jest moje legowisko, proszę się usunąć z niego, albo pan tego gorzko pożałuje. - odegrałam rolę jak w teatrze. Ten wstał w momencie i podszedł bliżej mnie.
-Jak się spało na dole? - wyszczerzył się.
-Wygodnie, tylko czegoś brakowało. Gdzie poszedłeś?
-No widzisz, jedna buteleczka rumu nie starczy na takiego pirata jak ja. Ale ty kochanie, musisz się jeszcze dużo podszkolić.
- Opiłeś mnie ! i jeszcze pewnie wykorzystałeś ! Powiem mojemu ojcu..
-O co to to nie! Ja nie wykorzystuję kobiet, ja im daje szczęście.
-Bardzo zabawne Sparrow. A teraz wyjdź, bo chcę się przebrać. - Ten odwrócił się i chwiejnym krokiem udał się w stronę drzwi. Jednak zatrzymał się przed nimi i obrócił w moja stronę.
-Wyjątkowy piracie..-uśmiechnął się najszerzej jak tylko potrafił, zasalutował w moją stronę i wyszedł. Zaczęłam się przebierać, leniwie od niechcenia ubrałam moją już szarą koszulę i dopinałam ostatni guzik u szortów, kiedy bez pukania wszedł do kajuty Barbossa, coś krzycząc, jednak tak szybko się odwróciłam trzymając za rozporek że tylko stanął jak skamieniały i poczerwieniał na twarzy.
-O nie, to ja wyjdę Ann, przepraszam, mogłem zapukać..
-Nie tato, już się ubrałam. - uśmiechnęłam się widząc zakłopotanie w jakie wpadł mój ojciec.
-Zaraz będziemy wchodzić do szalup.
-Tak szybko?-zdziwiłam się, myślałam że jeszcze będę miała troszkę czasu dla siebie.
-Nie możemy tracić czasu !
-No już, już.. Zbieram się. - Musiałam szybko, jak zawsze odwiązać się pasami i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiadomo, co może nas tam spotkać, trzeba być gotowym na wszystkie przeciwności losu.
                                   Zejście do łódek wyglądało tak jak zawsze, tyle że teraz był z nami Jack, który musiał wiosłować pod rozkazami Hectora. Atmosfera między nimi była strasznie napięta.
-Daj, powiosłuję trochę.-Chciałam mu odebrać narzędzia pracy jednak nie dawał za wygraną. Ojciec tylko skarcił mnie wzrokiem.
-Annie, reguły mówią, że mężczyzna powinien zajmować się taką pracą.
-Reguły można łamać. Tak jak i ludzi. - Puściłam oczko i zabrałam wiosła Jack'owi. Ten zrobił minę w stylu ' to nie moja wina, sama chciała' i nic się nie odzywał. Zamieniliśmy się miejscami i teraz razem byli zmuszeni do siedzenia obok siebie. O dziwo całą naszą wyprawę na brzeg przesiedzieli w milczeniu oraz bez zbędnych komentarzy i docinek. Poczekaliśmy na resztę, co jakiś czas czarnooki spoglądał na mnie swoim czarującym spojrzeniem. Jednak było w nim coś nie tak, jakby mała cząstka niepewności wdarła się do jego podświadomości. Wzdychałam ciężko, jednak w tym porwistym wietrze, który tańczył z piaszczystymi nierównościami ciężko było usłyszeć cokolwiek. Kiedy reszta dotarła na ląd wyruszyliśmy przed siebie w długą pustą, drogę. Co jakiś czas przychodził przypływ, który oblewał nasze łydki. Każdy trzymał swoje kapelusze, by nie poleciały razem z wichurą. Nie przyjemny powiew świeżości wiał nam prosto w twarze, tym samym uderzając piaskiem prosto w oczy. Jack co chwilę otwierał busolę i spoglądał w nią. Nagle zboczył z drogi idąc bardziej na wschód wyspy. Wszyscy ruszyliśmy za nim jak jeden mąż. Stanęliśmy razem i patrzyliśmy przed siebie. W oddali widać było coś w rodzaju cmentarza, kilka krzyżyków i jakiś nagrobków. Przez tą pogodę dojście w tamto miejsce zajmowało nam dwa razy więcej czasu, ale w końcu po wielu trudach i wzmaganiach dotarliśmy na miejsce. Każdy rozproszył się by szukać tego najważniejszego maleństwa, tylko kapitan chodził spokojnie wraz ze swoją busolą. W końcu nachylił się nad jednym z nagrobków., który był lekko uchylony. Stanęłam tuż za nim i obserwowałam jego poczynania. Zaraz reszta załogi znalazła się za plecami moimi i Jacka. Razem odsunęliśmy właz bardziej i zobaczyliśmy kuferek, który w środku był już pusty. Został mały skrawek pergaminu z napisem "Spóźniłeś się".
-Angelica...- mruknął do siebie..
-Tak myślisz? - zapytałam go nieco oszołomiona, teraz myślałam tylko jak uspokoić Barbossę, który pewnie zaraz wpadnie w szał.
-No Sparrow, nie ma pierścienia, prawda? - stał na przeciwko nas z wyciągniętym pistoletem. - Przynajmniej możesz sobie zająć ten grób. - Dopowiedział z uśmiechem na twarzy. Stanęłam przed Jack'iem ochraniając go całym ciałem i spojrzałam prosto w oczy mojemu ojcu. Ten natychmiast opuścił broń w dół.
-Nie waż się zrobić mu krzywdy.- powiedziałam.
-Annie, jeszcze posiadam .. - próbował się wtrącić czarnooki.
-Zamknij się Sparrow !- przerwałam mu ostro. -  On nie może zginąć.
-A więc to tak Annie?
-Jak? - zapytałam zdziwiona. Ten tylko prychnął w odpowiedzi i wzruszył ramionami. - Tato, Angelica tu była. To nie jest jego wina.
-Angelica?
-A no tak.- wtrącił się Gibbs. - Kapitanie Barbossa, ona również zbiera pierścienie, musimy się na nią natknąć, bo inaczej możemy już nie zdobyć nic.
-I tak nic nie zrobi, jeśli będą potrzebne wszystkie. Jeden mam ja. - Wyciągnął mały, złoty drobiazg z kieszeni pokazując go wszystkim.
-Drugi mam ja.- Uśmiechnął się jeszcze pewniej mężczyzna stojący za mną, który również wyciągnął prawie identyczny przedmiot ze swojej kieszeni.
-Radzę wszystkim wrócić do szalup i wypływać na pełne morze. - powiedziałam.
-Aye.. Pełne morze.. - zamyślił się Hector.
- Z tym wiatrem możemy rozwinąć wszystkie żagle i płynąć szybciej. - Dopowiedział Gibbs.
-Zgadzam się z tobą kamracie ! - poparł go Tigg. - Wracamy ! - I wszyscy wyruszyliśmy z powrotem do Czarnej perły. Znowu musieliśmy przebyć okropną drogę, tym razem wiatr nas popychał na przód. Razem z Jack'iem popychaliśmy szalupę na wodę. Spojrzał na mnie, a w jego oczach teraz widziałam szczęście. Uśmiechnął się przyjaźnie i obrócił się sprawdzając jak daleko znajduje się od nas mój ojciec. Popatrzył jeszcze raz na mnie i wyszeptał po cichu:
-Dziękuję Annie.

1 komentarz:

  1. mam wrażenie, że wieczność czekałam na ten rozdział xD
    superrr :)

    OdpowiedzUsuń