"Jeżeli ktoś żyje z tego, że zwalcza wroga, jest zainteresowany tym, aby wróg pozostał przy życiu."
Wróciliśmy wspólnie na Czarną Perłę. Wiatr był dokuczliwy, chociaż na morzu wydawał się mniejszy, niż na lądzie. Rozwinęliśmy żagle. Jack poszedł do mapiarnii, Barbossa stanął przy sterze. Ja musiałam zaczerpnąć chwili spokoju, odpływając razem z książką, którą obiecałam, że przeczytam. Dalsze przygody Kapiatana Teague'a wciągały coraz bardziej, ciekawe techniki odnośnie prowadzenia statku, różnorodne strategie urozmaicały całą treść, no i przede wszystkim edukowały mnie w tym zakresie. Nowa wiedza nigdy nie pójdzie na marne. Kolejne trzy rozdziały byłam do przodu, nawet się nie obejrzałam jak już minęła na zegarku kolejna godzina. Trzeba byłoby wyjść w końcu na pokład. Zrobiłam obchód, jednakże żal było mi patrzeć na moich ulubionych załogantów, i na to jak ciężko pracują pod komendą mojego ojca. Oni nie byli dla mnie tylko załogą. Byli przede wszystkim moją obecną rodziną. Czy byli mi bliżsi niż tata? Z pewnością ! Znałam ich dłużej, i wiem, że oni pomogliby mi w trudnej sytuacji, pomimo tego, iż są piratami. Piractwo nie tworzy z osoby kogoś złego, piractwo to styl życia. Możesz być dobrym piratem, nie okazując tego codziennie, jednak wiedz, że osoba której ty pomogłeś, i chociażby był piratem, ona pomoże i tobie, jeśli ujrzy w tobie przyjaciela-pirata. Jak to zrobić? przecież te dwie cechy gryzą się ze sobą? Pirat piratowi przyjacielem? Absurd ! Ale właśnie ta książka otworzyła mi oczy na pewne sprawy i na nowe horyzonty..A jeśli mowa o horyzontach.. Spoglądałam na daleki horyzont rozmywający się przed moimi oczyma, zachód był już tak blisko, a niebo było różowawe. Piękny widok dla tego, który wielbi morze ponad życie.
-Dziękuję Ci Calipso- wymruczałam sama do siebie w zachwycie tego krajobrazu. Chciwszy swoje włosy, by nie uciekały wraz z wiatrem ktoś od tyłu złapał mnie za rękę. Obróciłam się napięcie i zobaczyłam Jack'a. Po czym puścił mnie i oparł swoje dłonie o burtę, stojąc obok mnie.
-Piękny widok dzisiaj, czyż nie? Morze jest takie rozległe i piękne.. - zagadał do mnie z pewną refleksją w głosie. Jego czarno-brązowe dredy powiewały razem z wiatrem tańczącym w kierunku północno-wschodnim. Obłoki piętrzyły się w oczekiwaniu pasatu. Również oparłam się o burtę wyszukując stałego punktu obserwacji.
-Człowiek nigdy nie zgubi się na morzu..- odparłam cicho.
-Racja skarbie. Ale tylko głupiec może zgubić się w otchłani głębin. Ten który nie zna, i nie wie jak kochać naturę.
- Dobre słowa Panie Sparrow.. Zatem, czym dla ciebie jest morze?
-Gdy szukam wspomnień, które trwały ślad pozostawiły we mnie, kiedy podsumowuję godziny, które miały dla mnie znaczenie, odnajduję nieomylnie to, czego żadne bogactwo nie zdołałoby mi zapewnić: nie można kupić miłości do morza związanej z nami na zawsze doświadczeniami życia. - zamyślił się tak bardzo że nie zauważył, kiedy wiatr porwał mu kapelusz. W ostatniej chwili chwyciłam go uciekającego w górę żagli. Trzymałam jego ulubioną rzecz bardzo silnie w swoich delikatnych, choć już pirackich dłoniach. On tylko lekko spojrzał na niego i uśmiechnął się, jednak czegoś w tym uśmiechu brakowało. Jakby iskierki nadziei..
-Tak bardzo brakuje ci Perły...- spojrzałam na niego z współczuciem.
-Jestem na niej, jednak nie do końca mogę cieszyć się jej wolnością. Pierwszy raz, kiedy Barbossa mi ją odebrał.. Nie zapomnę tego nigdy.. Byłem na plaży,szedłem wzdłuż brzegu morza. Pełno na plaży ziarenek piasku, słońce było w apogeum, rozświetlało mrok codzienności. Woda chłodna, taka agresywna a zarazem spokojna, wzburzała się i cofała...Tak jakby nie wiedziała, w którą iść stronę. Lekki zapach drzew niesiony przez bryzę morską...Zatrzymuję się i biorę głęboki oddech, próbuję zatrzymać ten moment w sercu....
Szedłem dalej, mijałem kilka bursztynów, w ich barwie widziałem swe odbicie, zniekształcone, rozmyte tak jakbym nie był to ja.... Pełen refleksji nad swym życiem,nad moim przeznaczeniem zastanawiam się czy jestem w stanie jeszcze zobaczyć moją perełkę..Nie poddałem się. - Słuchałam wciągnięta w całość opowieści. Po raz pierwszy kapitanowi zebrało się na takie wylewności. Musiało być mu na prawdę ciężko. W tej całej ponurej atmosferze, słońce powoli ukrywało się za horyzontem. Wiatr nieco się uspokoił, a ja nałożyłam mu na głowę jego ulubiony kapelusz. Ledwo dosięgałam do niego, ponieważ miałam zaledwie metr sześćdziesiąt, a on wyglądał na mniej więcej metr osiemdziesiąt.
-Musimy zmienić kierunek. Jeśli będziemy pływać od wyspy do wyspy bez sensu, to nie dogonimy Angelici..
-Aye.. Masz rację. - Zaświeciła mi się w głowie pewna myśl. Od razu rzuciłam się w bieg przez całą łajbę do Hectora. Jack ruszył za mną, wysoko podnosząc kolana w biegu. Wyglądał dosyć komicznie.
-Kapitanie Barbossa!
-Tak Annie?
-Musimy zmienić kierunek ! - Ten spojrzał na mnie, a potem zmierzył Jack'a stojącego tuż za mną. Wzruszył ramionami i zmrużył oczyska.
-Nie mamy czasu na jakieś gierki i improwizacje Sparrow'a!
-Ale to jest mój plan ! Musimy zaskoczyć Angelicę od drugiej strony wysp. Nie możemy ganiać za nią bez sensu. Nie dogonimy jej ! - Ten zaczął wszystko rozumować, mruczał coś pod nosem, czego nie mogliśmy zrozumieć. Porozumiewaliśmy się z czarnookim za pomocą min. Obydwoje próbowaliśmy się wsłuchać w dziwne mruki ojca.
-Sparrow, łap za ster. - Barbossa oddał ster młodszemu kapitanowi. Ojciec podszedł do mnie bliżej i popatrzył głęboko mętnymi oczami w moje, po czym wyszeptał. - Ufam Ci Annie, ale nie jemu. Razem jednak macie szansę. - Odszedł do kajuty. Podeszłam bliżej Dredziastego, spojrzałam przez jego ramię na busolę. Wskazywała południowy-zachód. Jack pokręcił kilka razy drewnianym kołem w lewo i uśmiechnął się do swojej nie zawodnej busoli.. Statek nagle obrócił się dosyć chaotycznie, niektórzy się tylko zachwiali, a inni poupadali pod wpływem siły. Zaraz potem wszystko ustatkowało się i załoga wróciła na swoje stanowiska. Perła płynęła teraz pod wiatr, było nam trochę ciężej, jednak mogliśmy zwiększyć siłę. Zbliżał się mrok, dlatego zostawiliśmy okręt taki jakim był i część osób poszła pod pokład spożyć kolację i położyć się spać. Poszłam tak jak reszta do swojej kajuty, gdzie mój tata zajadał się najlepszymi potrawami. Zgarnęłam trochę mięsa z kurczaka, chleba, butelkę rumu i wyszłam. Ten tylko zrobił mi wyzywające spojrzenie. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Przyniosłam jedzenie Jack'owi.
-Zjedz trochę.. Cała noc jeszcze.. - ten spojrzał na jedzenie i nie chwycił nic z talerza. Natomiast po butelkę rumu z wielką chęcią wyciągnął rękę. Zaśmiałam się, bo to było wiadome, tylko po co tachałam tyle jedzenia.
-Dziękuję ci dobra duszo. Czym sobie zasłużyłem na taką troskę?
-Czy człowiek musi sobie czymś zasłużyć? Każde dno zawiera w sobie drugie dno, tym dnem są czyny, za które przyjdzie nam odpowiadać.
-Słuszne słowa kamracie. Kamratko? Damn.. Jak to dziwnie brzmi - skrzywił się, lecz zaraz pociągnął spory łyk alkoholu i chyba nawet zapomniał o czym mówił. Puściłam oczko i obróciłam się do zejścia po schodkach w dół. - Dokąd się wybierasz? - usłyszałam zza pleców.
-Chyba się położę. Miłej nocy. - uśmiechnęłam się ponuro.
-Dobranoc. - usłyszałam ciche westchnienie w oddali.
Wróciłam do kajuty, którą dzieliłam z moim ojcem. Ten już leżał w swojej koi, jednak jeszcze nie spał. Ja rozsiadłam się w fotelu i zabrałam się za czytanie książki. Jeszcze trochę mi zostało, chociaż każda kartka zbliżała mnie do końca. Czas leciał nie ubłaganie szybko, było grubo po północy kiedy w ciepłym wnętrzu naszej kwatery cisza wiązała wszystkie cztery kąty ścian. Cisza jest to najpiękniejsza muzyka dla ludzkiej duszy, gdyż pozwala nam samym tworzyć najwspanialsze pieśni, a także daje nam czas do refleksji i przemyśleń.. Ta książka przenosi mnie w całkowicie inny wymiar.. Świat młodości Jack'a i jego ojca...
"To, co żywe każdego dnia jest inne, bo życie to ruch, to ciągła zmiana, nieustanne poszukiwanie nowych przestrzeni, bodźców, inspiracji. Życie to ciekawość, chłonność, doświadczanie. To zastępowanie starego nowym i powroty do tego, co mocno wryło się w duszę. W przód, w tył – nieważne, byle nie stanąć w miejscu, byle by nie skostnieć. Bo bezruch to największy wróg życia. Bezruch i przyzwyczajenie. Niczego cię nie uczą, niczym nie doświadczają. Trwasz, ale nie potrafisz już patrzeć i słuchać. Jezioro pozbawione dopływu świeżej wody zmienia się z czasem w zatęchłe bajoro. Ja chcę być jeziorem, morzem lub oceanem nawet. Chcę by wpadały do mnie wszystkie rzeki świata, przynosząc mi nowe smaki, zapachy, doznania. Opowiadam się po stronie życia, a Ty rób jak uważasz. Wolna wola. - Dałem wybór bardzo prosty, a ona została w domu wraz z synem.. Jack był za mały by żeglować razem ze mną, ale od pirackiej krwi nigdy się nie wyrwie. " Tak kończył się kolejny rozdział, smutek ogarnął mnie od środka, poczułam, że Sparrow wie co czułam za młodu. Żył bez ojca, ale czy tęsknił? Ojciec pirat, i wdał się w niego. To wszystko takie proste. Czy my zawsze musimy mieć wszystko po ojcach? Tak bardzo szkoda mi Rosaline... Łzy spłynęły mi po policzkach, otarłam je mimowolnie. Obróciłam się w stronę zegarka, była już trzecia czterdzieści. Chyba czas się położyć, by móc dać upust emocjom. Położyłam się w koi, pustka w powietrzu i grobowa cisza. Prawie jak cisza przed burzą i jej obawiam się najbardziej. Niepokojem i niepewnością przesyca powietrze. Trzymając na krawędzi języka słowa, sprawia, że oddech staje się coraz cięższy, a spokój wręcz nie do wytrzymania. Boję się o najgorsze..Dokąd tak naprawdę popłyniemy nim minie kolejna chwila niepewności.
Muszę przyznać, że bardzo zazdroszczę ci obmyślonego punktu kulminacyjnego , rewelacyjna fabuła :) na końcu aż mnie ciarki przeszły!
OdpowiedzUsuńJest 2 w nocy, a ja niemoge iść spać bo chcę to przeczytać do końca c: pięknie piszesz :3
OdpowiedzUsuń