czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział dwunasty.

                     „Patrząc na ciemność lub śmierć boimy się nieznanego - niczego więcej.”

                                                  "Na Port Royal żył pewien Lord. Miał on dziwny zwyczaj, każdemu piratowi, którego skazywał na powieszenie, dawał wybór: szubienica albo czarne, nieznane drzwi. Kiedy nadchodził czas egzekucji, sędzia ów zawsze kierował do skazanego takie słowa: „Co wybierasz – szubienicę czy czarne, nieznane drzwi?” Prawie każdy, któremu to proponował wybierał sznur. Pewnego dnia Lord zapytał: „Dlaczego wszyscy wybierają powieszenie, zamiast tych czarnych drzwi?”sędzia odpowiedział: „Oni zawsze wybierają coś znanego, wolą to od nieznanego. Ludzie boją się czegoś, czego nie znają. Ja dałem im wybór”. „Co takiego jest za tymi drzwiami?” - zapytał się Lord.  „Wolność” - odpowiedział sędzia - „ale bardzo mało ludzi jest dostatecznie odważna, aby wybrać drogę do nieznanego”. Annie.. Martwi nie snują opowieści..."
Słyszałam tylko w głowie cichy, kobiecy szept mówiący te słowa. Rosaline...Przede mną była ciemność. Nagle poczułam lekkie drgnięcie mojego ciała. Otworzyłam oczy. Podniosłam się z koi w kajucie kapitana. Hectora już nie było. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam leniwie ubierać buty i poprawiać swój wizerunek. Przejrzałam się w lustrze i zobaczyłam twarz, w lekkimi oznakami pirackimi. Wcześniej nie zauważyłam tego malutkiego przecięcia w okolicach żuchwy. Sama nie wiem, kiedy zaczęłam mówić do siebie prawie nie słyszalnym głosem.
-Martwi..nie snują..opowieści...Ciągle to słyszę, Rosaline, Barbossa, co oni za tym kryją?- Ogarnęłam się i wyruszyłam na pokład. Wszyscy w pocie czoła pracowali ciężko. Ja robiłam obchód łajby nucąc sobie pod nosem jedną z pirackich piosenek, które uczyła mnie moja matka, gdy byłam mała.

"Jo ho, jo ho, pirackie życie to mój żywioł.
Grabimy, łupimy, strzelamy i szabrujemy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!
Porywamy i burzymy, niczym się nie przejmujemy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!"

Ragetti, który wiązał węzły obok mnie podłapał melodię i zaczął śpiewać ze mną, następny był Pan Tigg, i już połowa statku śpiewała razem ze mną. Wszyscy znali tekst doskonale. To było aż zadziwiające.


"Jo ho, jo ho, pirackie życie to mój żywioł.
Wymuszamy, rabujemy, podbieramy i łupimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!
Grasujemy i defraudujemy, czasem statek przechwycimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!

Jo ho, jo ho, pirackie życie to mój żywioł.
Podpalamy i spalamy, zapalamy i palimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!
Puszczamy z dymem miasta, powszechną trwogę budzimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho! "


 Nagle wybiegł do mnie Jack machając desperacko rękami przed moimi oczami.
-Ann nie ! Nie dobrze ! Przestańcie to śpiewać ! - Zaraz za nim podszedł do mnie mój ojciec, popychając Sparrowa na bok.
-To nie jest pieśń dla kobiety, i tym bardziej by śpiewała ją z załogą piratów. Przestańcie ją śpiewać, a wy nędzne kundle morskie dobrze znacie tą pieśń a idziecie razem za głupotą tej dziewoi !- Zwrócił się do załogi.
-Po raz pierwszy muszę zgodzić się z Twoim ojcem. - Powiedział z wyczuwalnym sarkazmem w głosie Jack.
- Nie po raz pierwszy Sparrow ! - odpowiedział z wrednym uśmiechem mój tata.
-Tamto się nie liczy. Działałem z tobą, bo musiałem.
-Nie pogrążaj się Jack. Bo im dłużej się pogrążasz tym bardziej chcę ci odstrzelił twój pusty łeb. - Starszy kapitan wyciągnął pistolet w stronę czarnookiego. Ten zrobił to samo w odpowiedzi na prowokację.
-Isla de la Muerta, pamiętasz? Tym razem Calypso cię nie uratuje.-w oczach pojawiła mu się istna radość i chęć pociągnięcia za spust. Nagle wybiegł do nas Gibbs, zatrzymał się zmieszany sytuacją. Patrzył na Jacka, Hectora i na mnie. Nie mógł skupić wzroku na jednej konkretnej osobie.
-Czego chcesz Panie Gibbs? - Zapytał go Barbossa.
-Ja nie chcę przeszkadzać kapitanie, ale ląd widać na horyzoncie.
-ląd?! - obydwoje zabezpieczyli i schowali pistolety, pobiegli na drugi koniec okrętu przepychając się nawzajem. Biegłam za nimi by móc zobaczyć co to za ląd nas wita. Wyspa, która okazała się naszym oczom była dużo bardziej okazalsza niż poprzednie. Nie była taka zielona i zarośnięta, raczej zdawała się być piaszczysto-kamienista. Jack poślinił swój palec wskazujący i ustawił go w pionowej pozycji. Zmrużył oczy i wykrzywił usta. Mój tata mu się przypatrzył dokładnie.
- Wiatr nie sprzyja naszym żaglom, z nim dopłyniemy dopiero jutro. - powiedział zmartwiony.
-Żeby tylko tam coś było Sparrow, inaczej cię zabiję. - odpowiedział surowo Hector, po czym poszedł na drugi koniec statku do steru. Spojrzałam mu w oczy zmartwiona i poszłam do kajuty odpocząć. Reszta wróciła do swoich obowiązków. Brodaty kapitan poszedł pod pokład. Weszłam do swojego miejsca spoczynku i usadowiłam się wygodnie w fotelu. Spojrzałam na książkę, która wtedy spadła mi z tej komody i zaniosłam ją do siebie. Prawe zapomniałam o tym, że ona tutaj jest. Zabrałam się za czytanie. Pierwsza kartka po otworzeniu tej książki była prawie pusta, tylko w prawym dolnym rogu widniał mały napis pochyłym pismem.

"Mojemu synowi, by nie zgubił się w pirackich żądzach. Jack..."

Jack.. Hmm.. Dało mi to sporo do myślenia. Ale po chwili zaprzeczyłam swoim myślom. Przecież Jack'ów jest na świecie pełno, to jest tak popularne imię, że nie koniecznie to musi być Sparrow. Przeczytałam dwa rozdziały, ta biografia, bo w sumie treść dotyczy opisu życia tego człowieka nie zbyt mnie wciągnęła, ale przeczytam ją do końca z pewnością. Usłyszałam lekkie pukanie do drewnianych drzwi od kajuty. Po chwili otworzyły się i do środka wszedł Jack. Zauważył, że w rękach trzymam tą starą książkę. Odłożyłam ją z powrotem na etażerkę. On zrobił jedną ze swoich głupich min, którą nie do końca mogłam odczytać.
-Czytasz książkę dedykowaną dla mnie? czy mi się tylko wydaje?
-Nie, czytam biografię Kapitana Teague'a.
-Czyli mojego ojca, złotko. -wybałuszyłam oczy. Tak też się domyślałam, taka książka, imię Jack,  no i znajduje się ona na pokładzie Czarnej Perły. Wszystko się zgadza. - Tak Annie. Mój ojciec to jeden z wielkich piratów. Mam nadzieję, że książka przypadnie ci to gustu.
-Po co tu przyszedłeś?
-Z prośbą.
-Z prośbą?
-No może bardziej z propozycją.-wyszczerzył się zawadiacko. Uniosłam głowę wyżej w geście akceptacji. Niech mówi dalej, chętnie usłyszę jego propozycję. - Ty i ja, ja i ty. Jak to mówiłaś? Para wyjątkowych piratów? - podchodził do mnie coraz bliżej krokiem scenicznym, lekko chwiejąc się na boki, Uśmiech mu nie znikał z twarzy.
-Tak otwarcie mi to proponujesz?
-Tak. A co w tym dziwnego, że chcę cię zaprosić pod pokład na buteleczkę rumu? W końcu to może być moja ostatnia noc na perle, jeśli nic nie znajdziemy na wyspie. - puścił mi oczko. - A o czym myślałaś ? - Przybliżał się jeszcze bardziej, że prawie ocieraliśmy się o siebie. Nie mogłam przecież przyznać, że miałam nieczyste myśli co do niego.
-O butelce rumu kapitanie. - Uśmiechnęłam się, maskując mój wstyd i policzki. Czułam jak palą się z zażenowania.
-Ktoś tu ma zbereźne myśli.. he, he. - pajacował przede mną, był w nazbyt dobrym humorze.
-Pod pokładem w składowisku o północy, kapitanie. A teraz żegnam. - ukłoniłam się z przesadą i wyprosiłam go z kajuty. Ten obrócił się napięcie udając obrażonego chłopca i wyszedł. Zostałam sama. Po chwili stania bez ruchu jak kołek, ruszyłam w stronę kufra, zaczęłam wszystko wyrzucać za siebie. Na dnie znalazłam suknię, troszkę pogniecioną. Jednak nie była jakoś bardzo strojna. Nawet była bardzo prosta, nie potrzebowała gorsetu, Rękawy do łokci były z białek koronki, dekolt w kształcie kwadrata, była jasno beżowa.. a może przypominała cappuccino? No nic, nie ma gorsetu, nie jest puchata, nie ma za dużo ozdób, to raz mogę ją założyć. Powiesiłam ją na oparciu od krzesła i pozbierałam resztę ubrań by schować je z powrotem..

                                                      Dzień minął nam nieubłaganie szybko. Poszłam pracować na statku, oczywiście jak zawsze mój tata miał wyraźne pretensje do mnie o to ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Musiałam coś robić, by czas płynął mi szybciej. Około godziny dwudziestej pierwszej zjedliśmy z Hectorem kolację i ten wyczerpany po całym dniu dopił butelkę rumu i poszedł spać razem ze swoją ulubienicą - małym Jack'iem. Po cichu przebrałam się w sukienkę, upięłam byle jak włosy, przy ledwo świecącej świeczce na prawdę ciężko było cokolwiek zrobić. Udałam się na spotkanie... Schody jak zwykle były śliskie i wilgotne. Schodziłam ostrożnie uważając na każdy stopień. Nie chciałam mieć bliskiego kontaktu z podłogą. Zeszłam cała, rozglądałam się po pomieszczeniu. Wokół migotały małe płomyki świec, Jack siedział na jednej ze starych beczek i trzymał kielichy w rękach.
-A jednak jesteś. - uśmiechnął się uroczo.
-Czemuż to miałabym się nie pojawić ?
-Bo.. Ci nie ufam?-zarobił swój zawadiacki uśmieszek z dozą cynizmu.
-Bo jestem piratem. - odgryzłam się. Piłeczka była po mojej stronie. Rzucił mi kielichem. Po czym podszedł do mnie i nalał mi pirackiego trunku.
-To za co chcesz wypić? - nie odpowiedziałam nic, popatrzyłam mu głęboko w oczy bez żadnego wyrazu.- To ja powiem. Za parę wyjątkowych piratów.- uśmiechnął się jeszcze szczerzej. Stuknęliśmy się kielichami i wypiliśmy do dna.
-Bierz co twoje !- krzyknęłam.
-W zamian nie dając n...Skąd to znasz ?! - zdziwił się czarnooki.
-Tyle lat przepracowanych w pirackiej knajpie Jack.. To nie tylko twoje powiedzenie. - Skrzywił się lekko, a mina mu zrzedła. Nagle jednak objął mnie, chociaż bardziej wyglądało to jak przyjacielski uścisk niż coś więcej.
-Bo widzisz Ann.. Każdy potrzebuje takiej jednej osoby, przyjaciela..
-Pirata? przyjaciela? przecież te dwa sformułowania kłócą się ze sobą. Pirat nie równa się przyjacielowi.
-Ale jesteś w mojej załodze.
-Twojej? jak ty nawet nie jesteś obecnym kapitanem- zaśmiałam się.
-Dobra, w skradzionej załodze przez twojego ojczulka, tatusia, czy jak mu tam.- pokręciłam tylko oczami, nie miałam siły wysłuchiwać tego. Nastawiłam się na inne spotkanie.
-Co ode mnie oczekujesz? Bezinteresownie nie spotkałeś się tutaj ze mną.
-Oh Annie...-Podszedł do mnie wolnym, ale pewnym krokiem bliżej, odstawił kielich i znowu załączył swój cyniczny uśmiech. Zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry. - Pięknie wyglądasz kochana. - skwitował.
- Oh Jack..-wymruczałam, zaczęłam poruszać się w jego stronę jak zwinna kotka, trzepocząc moimi długimi rzęsami i wykorzystując każdy ruch ciała. - Świetnie wychodzi ci twoja gra aktorska. Po co to udawanie gentlemana ?
-Chciałbym mieć wielki skarb...taki, którego nie byłoby możliwy do wycenienia. Nie odzwierciedlałby żadnej innej wartości.
-Zdradź mi, co to takiego.- położyłam dłoń na jego barku i obeszłam go dookoła. Zatrzymałam się przy nim stojąc przodem to jego twarzy ostentacyjnie kokietując go wzrokiem i dużym dekoltem. Widziałam jak nie mógł oderwać ode mnie wzroku.
-Ten skarb jest niedostępny, a raczej sam spowodowałem to, że jest niedostępny. Jest tak blisko, a jednocześnie daleko..- Gdy cofałam się oddalając się od niego on mimowolnie szedł za mną jak zaczarowany. - Jest taki jak morze.. niebezpieczny, przebiegły ale i piękny.. Dręczy mnie..
-Jaki to skarb cię dręczy Jack? Powiedz mi co to...- Nie rezygnowałam z tego sposobu mówienia, lekko ochrypły głos dodawał seksapilu, wiłam się przy każdym kroku i prężyłam by tylko wzbudzić w nim zmysły prawdziwego mężczyzny. Jednak on był sprytniejszy, obudził się z tego transu w jaki go wprowadziłam. Chwycił mnie mocno i popchnął do ściany. Uderzyłam z niewielką siłą o deski. W duszy przeklęłam, że jak zawsze Sparrow musi być cwańszy. On zbliżył się na wysokość moich ust. Nie mogłam zainicjować tego pierwsza, wyszłabym na zbyt łatwy kąsek. On odpowiedział szeptem.
-Kobieta...-Uśmiechnęłam się szeroko, lecz nie chciałam mu dać tej satysfakcji zdobycia rzekomego skarbu z taką łatwością. Wymknęłam mu się spod jego silnych ramion i podeszłam by nalać sobie więcej rumu. On podszedł do mnie i wyrwał mi butelkę z rąk.
-Po co te gierki? Wiesz jak piją prawdziwi piraci.- wyrwałam szkło z jego rąk i pociągnęłam z gwinta spory łyk pirackiego płynu. Ten przypatrywał mi się uważnie. Oddałam co jego, i on również skorzystał z napicia się alkoholu.
                                                           Po dwóch butelkach obydwoje leżeliśmy na dużym baranim składzie wełny, opierałam swoją głowę na jego ramieniu a ten obejmował mnie w pasie. Nie mieliśmy już kompletnie siły by pić więcej, ani by wstać i iść na górę. Wsłuchiwaliśmy się w pluski i szum wody, która uderzała o statek. Razem z wiatrem współtworzyły piękną muzykę dla uszu.
-Ann... Jeśli twój ociec mnie zabije jutro...w sumie dziś..
-Nie zabije cię Jack, przestań bredzić.- wtuliłam się w jego ciepłą klatkę piersiową i zamknęłam oczy.
-Ale jeśli... obiecasz mi coś?
-Aye kapitanie...- mruknęłam zmęczonym głosem.
-Będziesz czasami o mnie myślała?
-Zawsze....



5 komentarzy:

  1. Teraz w każdej scenie ze Sparrowem mam w myślach cytat Ann - Jesteś subtelny jak pożerający kraken xD
    Czekam no kolejny rozdz :3

    OdpowiedzUsuń
  2. super tylko oni wtedy chyba cappuccino nie mieli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A czy na tekstowo jest ta piosenka

    OdpowiedzUsuń
  4. A czy na tekstowo jest ta piosenka

    OdpowiedzUsuń