poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział siedemnasty

                       Dzień mijał powoli, trzymałam ster i obserwowałam sytuację na statku. Załoga ciężko pracowała, a tata obliczał różnice w błędach między wyliczeniami tras na mapach. O dziwo nie robił tego w swojej kajucie a na świeżym powietrzu, przy mnie. Sądzę, że chciał mieć na mnie oko, nie ufał mi po tym wszystkim.  Pogoda była dosyć znośna, wiatr nam sprzyjał, słońce raziło po oczach, ale co jakiś czas puszyste kłębki chmur przysłaniały złociste promienie. Pagórki mijanych wysepek wypełniał powiew głębokiej zieleni. Ciepło okrywało moje gęste czarne włosy, rześkie powietrze wszystko regulowało w powietrzu, dzięki czemu pot nie pojawiał się na czole. Wzrokiem śledziłam poczynania Jack'a. Krzątał się po pokładzie i migał od pracy, udawał wielkiego kapitana, wtedy, kiedy tylko Barbossa nie widział. Ale ten teraz był zapatrzony w te kawałki pergaminów, i świata nie widział po za tym. Gdyby teraz okazał się bunt na statku, pewnie by się z miejsca nie ruszył. Postanowiłam więc to sprawdzić. Zawołałam Cotton'a do steru i podeszłam do ojca. Stanęłam za nim i zza ramienia obserwowałam co dokładnie poczyna. Iskry z ołówka, przenośnie rzecz biorąc wychodziły na kartkę papieru. Tyle wyliczeń, obliczeń, a głowa wciąż była pełna rozmyśleń. Podeszłam z drugiej strony, a kapitan nawet nie drgnął, wciąż przeklinał pod nosem, i mruczał nieustannie się głowiąc. Pochyliłam się i moje czarne kosmyki włosów spadły mu prosto pod nos. Jedynie co to zdmuchnął je palcami na bok i dalej zajmował się swoimi obowiązkami. Więc zaczęłam teatralnie wymawiać na głos monolog, w taki sposób, by słyszał go doskonale.
- Cóż za piękna noc dziś będzie, czuję, że księżyc pojawi się w pełnej okazałości a lekki wietrzyk przyniesie jeszcze więcej gorętszej atmosfery pod pokładem.Już sobie wyobrażam czerwone wino, albo rum, gorący blask świec, i miłe rozmowy z Jack'iem Sparrow'em... -wciąż nie mogłam odwrócić uwagi od tych cholernych obliczeń, mruczenie jednak stawało się być głośniejsze, a zamiast przekleństw słyszałam wymawiane imię.
-Jack Sparrow, Jack Sparrow..- ołówek połamał się w pół. - Sparrow ! - Wstał Hector podnosząc ton głosu. Spojrzał na mnie złowrogo, zbliżając się do mnie. - Robisz to specjalnie? - zapytał na co ja się uśmiechnęłam.
-Wreszcie ojcze, musisz zrobić sobie przerwę. Jak można tak długo siedzieć nad tym wszystkim. Przecież kurs został obrany, trzymamy go cały czas, po co za tem zadajesz sobie tyle trudu ?
-Nie mogę uwierzyć w takie błędy, jakie popełniłem w wyznaczaniu trasy, mogłem całą załogę wystawić na  śmierć !
-Czyli jednak załoga też jest dla ciebie ważna? - ucieszyłam się.
-Jest mi potrzebna. - oznajmił surowo ojciec. Siadł z powrotem na krześle, jednak nie mógł już dłużej patrzeć na zwoje pergaminów, znajdujące się na stoliku. Przyglądałam się pisanym wzorom, i liniom, przecież pismo nie zdawało się przypominać pisma mojego taty. Zastanowiłam się nad tym, jednak nic nie powiedziałam o tym dziwnym spostrzeżeniu. Pewnie sam się skapnął, ale nie informował mnie o tym. Poklepałam go po barku w przyjaznym geście i dodałam otuchy.
- Dużo mamy ludzi w załodze, piękny statek. Musimy dać radę prawda?
-Aye Annie...Ze świata tego każdy ma tyle, ile sam sobie weźmie.. - zamyślił się mężczyzna. - Ale z tym Sparrow'em.. to chciałaś tylko odwrócić moją uwagę, prawda?
-Tak tato, przecież wiesz. A nawet gdybym obcowała z nim, to nie bez powodów. Nie można się zgubić w fali uczuć, gdy można wyzyskać wiele ciekawych informacji..I nie tylko.. - powiedziałam cicho spoglądając na człowieka, o którym była mowa. Siedział z Gibbsem i razem popijali butelkę rumu. Jako jedyni na środku pokładu obijali się w robocie, dlatego postanowiłam zostawić tatę na chwilę samego i zejść do tych dwóch panów. Ręce oparłam na biodrach, starając się wyglądać groźnie.
-Jaki jest powód nieróbstwa waszego kamraci ? Okręt wymaga konserwacji, a roboty na statku nie brakuje. - powiedziałam surowym tonem nie pozwalając się nawet na odzew. Zanim Jack zdążył otworzyć usta kontynuowałam. - Panie Sparrow, proszę za mną. - wydałam polecenie i zeszłam w dół pokładu, ten posłusznie wstał i poszedł za mną chwiejąc się, i trzymając butelkę rumu. Popchnęłam dredziastego na jedną z drewnianych beli, a ten jedynie wyraził zdziwienie poprzez wielkie czekoladowe oczy i rozłożył ręce w geście "bierz co chcesz". Moje dłonie były oparte o jego klatkę piersiową, jednak zaraz potem spuściłam je swobodnie w dół. Rozejrzałam się nerwowo, czy nikt nie zamierzał nas podsłuchiwać.
- Co łączy Ciebie i tą Angelicę? - zapytałam. Jack od razu wyszczerzył wszystkie zęby i stał się bardziej pewny siebie. Przyglądał mi się dokładnie.
-Zazdrosna?
-Muszę to wiedzieć, czy mnie nie oszukasz. - odpowiedziałam bardzo poważnie.
- A ty mnie nie oszukasz?
- A mam oszukać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Zależy czy twoje oszukanie będzie miało związek z moim oszukaniem, dzięki czemu nasze oszukanie będzie pomocne w odszukaniu oszukanej prawdy. - Zaczęłam zastanawiać się nad sensem wypowiedzianych, a raczej wylanego potoku słów tego pirata. Czy on zawsze musi być taki dyplomatyczny a jego dialogi muszę być takie ciężkie do pojęcia bez zastanowienia? Wzdychnęłam lekko.
-Gdybyś mógł uratować mnie albo ją. Jedną z nas. Którą byś wybrał?
-Ona jest bardziej niebezpieczny wrogiem prawdy, niż kłamstwa. - wyszeptał, po czym dodał. - domyśl się.
-Jeśli mnie oszukasz Jack, skończysz marnie.
-A co mi zrobisz gołąbeczko?
-Moralnie uprzedzam. A moralność to postawa, jaką przyjmujemy wobec osób, których nie lubimy. - ostrożnie jedną ręką wyjmowałam z bocznej, lewej kieszeni spodni mały nożyk, tak by on tego nie zauważył.
- Dlatego jestem aż nazbyt moralny wobec córki Czarnobrodego. - Wbiłam z całą siłą nóż w belkę tuż obok głowy Jack'a, tak by wiedział, że ze mną się nie zadziera. Czułam się pewnie, i wiedziałam, że teraz to ja mogę mieć władzę nad nim. Ten nie spodziewał się najwyraźniej takiego ruchu, ponieważ bardzo się zdziwił i nie odpowiedział już na to nic. Lekko podniosłam wargę ku górze i zostawiłam go samego z myślami.
                              Od pewnego czasu czułam się coraz pewniej na Czarnej Perle. Nawet bardziej pasowało mi stanie przy sterze, dowodzenie resztą, chociaż załogę szanowałam dalej jak rodzinę, jak swoich najbliższych. Już przekonałam się, że są mi w stanie pomóc. Pływając od początku tutaj nauczyłam się kilku ważnych rzeczy. Jedną z nich jest, nie przechodzenie obojętnie obok pokusy, bo taka może się już nigdy nie pojawić. Co jakiś czas zdarza się, i każda następna jest jeszcze inna od poprzedniej. I choć tyczyło się to mojej znajomości z Jack'iem, która była wyjątkowo specyficzna, to miała też obieg w swoją drugą stronę. Stałam po obydwóch granicach lojalności. Jedna przed drugą walczyły zawistnie o moją spragnioną szaleństw duszę. Wchodząc w układy, i w znajomość z Jackiem wiedziałam tylko jedno. Od razu zrozumiałam zasady gry, bez żadnych wyjaśnień. Inne kobiety uważają go za wariata, a ja biorę go takim, jakim jest. Kiedy wszystko szło źle, sztuka polegała na tym, by znaleźć sposób, żeby zaczęło iść dobrze. Nie tak było? Każdy jego ruch, choć wydający się być spontanicznym, był genialnie przemyślany. Zauważyłam jeszcze jedną zasadniczą kwestię, przebywając na Tortudze i słuchając o nim opowieści. Obawiał się kobiet, które pałały do niego zbyt wielkim entuzjazmem, gdyż mogły czuć się oszukane w chwili, kiedy przekonają się, że jest tylko piratem. Pirat...To jest to co szczególnie oczarowało mnie, jego beztroski stosunek do życia, teraz jednak stwierdziłam, iż ta właśnie cecha czyniła go całkowicie nieobliczalnym. I nie bał się kobiety, która nie bała się tego kim jest pirat. Nie bał się mnie, a jednocześnie obawiał. Zastanowienie, i nutka niepewności, którą za każdym razem widzę w jego oczach jeszcze bardziej doprowadzała mnie do szału, jednocześnie stawałam się dzięki temu silniejsza. Nie mogłam być entuzjastycznie do niego nastawiona, bo nie mogłam zostać odrzucona, a tego bym nie zniosła. Nienawidzę porażek, nienawidzę pokazywać swoich słabości.                                               
                                          Siedziałam kolejną godzinę w kajucie, kiedy zza grubej, oknowej szyby dochodził mnie blask zachodzącego słońca. Nie robiłam kompletnie nic po za siedzeniem na tyłku i patrzeniem się w pustą, wodnistą przestrzeń. Dzikie wrzaski dochodziły z góry pokładu, jednakże nie miałam nawet ochoty wychodzić do wszystkich. Nagle jednak do pomieszczenia wbiegł o jednej nodze zdyszany Hector.
-Annie ! Ląd na horyzoncie ! Przygotować się do zejścia na ląd ! - chodził najszybciej jak mu kondycja na to pomagała i zbierał wszystkie potrzebne rzeczy.
-Jak to ? Jesteś pewien ?
-Aye.. To jest to do czego moje serce dąży najbardziej. - Po czym wyszedł jak poparzony, minął się w drzwiach z Jack'iem, który szedł najwyraźniej do mnie. Wstałam energicznie i podeszłam już spokojniej w jego stronę, spojrzałam pytającym wzrokiem.
-Chyba mamy to, czego chcieliśmy. - Powiedział cichym szeptem.
-Raczej to, co ty i mój ojciec chcecie. - wymruczałam markotnie patrząc w bok. Ten objął moją twarz swoimi dłońmi i przekierował ją na swoje czekoladowe oczy.
-To w zasadzie, czego ty pragniesz? Co wskazała moja busola? - domagał się odpowiedzi coraz bardziej nachalnie, wymuszał ją wręcz na mnie, a ja przestałam mieć kontrolę nad własnym językiem i ciałem.
- Ciebie...- powiedziałam prawie cichym szeptem, bo przecież miałam mu nie pokazywać, że mi zależy. Zaraz skarciłam siebie za to w myślach i pierwsze łzy poleciały po moich policzkach. On trzymając moją twarz w swoich silnych rękach tylko patrzył na mnie po czym jedną uciekającą łzę uchwycił swoimi ciepłymi wargami. Zamknęłam oczy nie chcąc patrzeć na to, jak niecenzuralnie pokazuję swoją słabość, po raz pierwszy przegrałam sama ze sobą. On był dla mnie taki delikatny, że nie mogłam go poznać. Położyłam moją dłoń na klatce piersiowej. Czułam bicie jego serca, było bardzo silne. On zrobił jeden ze swych uśmieszków, jednak był od dużo bardziej zdecydowany, opanowany i pełen uczucia. Patrzył w moje oczy może ułamki sekund, kiedy niespodziewanie wbił się w moje usta najbardziej zachłannie jak tylko potrafił, czekał na odwzajemnienie, jednak nie oderwał się od nich ani na chwilę. Oddałam się chwili smakują każdy kawałek jego podniebienia...




W końcu udało mi się coś stworzyć ! Mam nadzieję, że zadowoli was rozdział. Czekam na komentarze :))

4 komentarze:

  1. Wprost uwielbiam takie długie rozdziały! Cudownie wylewasz myśli Sparrow'a, mogłabym pomyśleć, że twoje dialogi wymyślili producenci Piratów! Cóż więcej mogę rzec... Wspaniale jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham takie rozdziały. Więcej namiętności! :D Kocham to :D Genialne.

    OdpowiedzUsuń
  3. NARESZCIE!!! KOCHAM TO OPOWIADANIE! CHCE WICEJ ANNRROW <3 (Annie Barbossa x Jack Sparrow forever <3)

    OdpowiedzUsuń