sobota, 15 lutego 2014

Rozdział osiemnasty.

                                      Ląd zbliżał się nieubłaganie szybko. Czas było zarzucić kotwicę i wyruszyć szalupami na nieznane nam dotychczas tereny. Połowa załogi, jak zawsze ta, bardziej zaufana ruszyła za nami. Porywisty wiatr rozwiewał piasek po oczach i wplątywał się we falujące włosy. Wysokie piętra drzew rosły przed moimi oczami. Z lewej strony stał mój ojciec, z prawej Jack. Powolnym krokiem szliśmy w głąb zielonej puszczy, by odnaleźć to, co rzekomo powinno należeć do nas. Moje złe przeczucia coraz bardziej ogarniały moją duszę od środka. Dreszcze na ciele nie odpuszczały, a bicie serca nie spowolniło się od czasu wyjścia z kajuty. Czułam, że ktoś jeszcze tutaj jest, jednak zadawałam sobie pytanie kto.
-Kapitanie, jak myślisz, daleko jeszcze? - zapytałam Jacka idącego na przodzie wraz z Barbossą. Obydwoje na słowo "kapitan" odwrócili się w moją stronę, jednak wyczułam lekkie zbulwersowanie Hectora, kiedy zrozumiał że zwracam się z tym tytułem do kogoś innego.
-Moje pirackie przeczucie mówi, że jeszcze trochę.
-Aye.. - stanął w miejscu mój tata zamyślając się. - Czuję to zło w powietrzu, które piętrzy się z każdym naszym krokiem. Jesteśmy coraz bliżej..
-Czyżby jakieś dziwne złe moce ogarniały wyspę? - zaciekawiło mnie to. Jack obrócił się w stronę Ojca, po czym popatrzył na mnie badawczo.
-Annie, być może nie wierzysz w duchy, czarownice i tym podobne. Ale nasz świat ogarniają takie przekleństwa, o których nie zdołałaś jeszcze śnić KPW? - zdołałam tylko pokiwać głową zgadzając się z jego słowami. Bez słowa ruszyłam w dalszą podróż za nimi. Nie wiem, ile godzin szliśmy bez większego celu, błąkając się w chaszczach rozpusty. Co jakiś czas, jakieś dzikie zwierze, lub ptaszyna dawała dać się we znaki. Atmosfera zdawała się być coraz bardziej napięta, wszyscy byli wycieńczeni, głodni i zdenerwowani, że wciąż nie znaleźliśmy miejsca, w którym owe cacuszko mogłoby się znajdować.
-Musimy się z tąd wydostać. - mruknęłam.
-A no, musimy się wydostać. W tej puszczy nie znajdziemy nic. To już nie to samo. Ta wyspa kryje w sobie więcej zagadek kapitanie. - odezwał się Pan Gibbs. Staliśmy w wielkim kręgu, każdy zastanawiał się, co możemy zrobić.
-Zawracamy ! - wydał rozkaz Barbossa. - Musimy znaleźć inną drogę.
-Zarządzam postój ! - Krzyknął Sparrow.
-Nie słuchać go ! Zawracamy ! Nie możemy marnować czasu !
-Jestem za tym, by zrobić postój. - odezwałam się. - Tato, wszyscy są zmęczeni, musimy odpocząć, chociażby tutaj. Jack tylko uśmiechnął się w moją stronę.
-Niechaj i tak będzie. Panie Tigg, rozpalcie ognisko, a ty..-zwrócił się do czarnookiego. - Ty zdobędziesz coś do jedzenia.- zarzucił mu jeden ze swoich nożyków, a ten sprytnie chwycił go w swoje pirackie, brudne dłonie. Pokazał wszystkie zęby i ruszył z dumą przed siebie. Pobiegłam zaraz za nim.
-Gdzie ty się wybierasz Ann? - doszedł mnie ojcowski głos.
-Nie pójdzie sam. Nie może nam zginąć. - odpowiedziałam pewnie. Spojrzałam krytycznym wzrokiem w młodszego kapitana, kiedy ten czekał na mnie. Nie doczekałam się już odpowiedzi, co znaczyło, że mogę iść dalej. Wyruszyliśmy sami. Szliśmy w milczeniu rozcinając wielkie krzaczyska swoimi szablami. Cały czas w gotowości, oglądaliśmy się na boki, szukając jakiejkolwiek zwierzyny, ptaka, cokolwiek.
-Chyba łatwiej będzie wrócić się na brzeg i złapać jakąś rybę. - powiedziałam zmartwiona po mniej więcej godzinie wędrówki.
-Masz rację Ann.. - odrzekł siadając na jednym z kamieni, stanęłam nad nim, patrząc mu w czekoladowe oczy.
-Co robimy?
-Odpoczywamy.
-Tracimy czas Jack...
-Nie bądź jak twój tatunio kochanie. - przerwał mi moją wypowiedź nonszalancko wstając i zbliżając się w moją stronę. Delikatnie objął mnie w pasie kiwając się na boki, i chyba po raz pierwszy nie z przepicia. - Daj się ponieść wyobraźni...
-Oh Jackie.. mam ci zaufać? - przyciągałam wzrokiem jego lekko rozchylone wargi. Po chwili zatopiłam się w nich i oddałam się w namiętnym pocałunku.
-Chyba już to zrobiłaś. - oderwał się od moich warg mówiąc do mnie szeptem.
-Wyjęty spod prawa piracie..
-Wyjęta spod prawa piratko..- mruczał do mojego ucha budząc we mnie wszystkie uczucia pożądania. Gdybym mogła, a mogłam go mieć, to nawet w takich warunkach pragnęłam go posiądź. Sparrow całował moją szyję coraz bardziej zachłannie, lekko pojękiwałam z każdym ruchem jego języka. Podniecenie mojego ciała było zbyt ogromne. Szybko znaleźliśmy odpowiedni głaz, dobranych gabarytów by położyć mnie na nim. Jack sprawnie zajął się mną, i moimi potrzebami. Pieścił każdy zakątek ciała, w końcu postanowiliśmy skonsumować nasz wyimaginowany związek. Przymierzaliśmy się do tego już od jakiegoś czasu. Nasz pierwszy raz miał być wyjątkowy - i był. Nie w kajucie, nie w łóżku, a na łonie natury między ciszą w zieleni, a przyśpieszonymi oddechami z naszych ust. Pierwszy raz mogłam doświadczyć, i zobaczyć mojego kapitana w takim błogim stanie. Był tak pociągający, a jednocześnie widziałam, jaką wielką przyjemność sprawiał mu stosunek ze mną. Zastanawiałam się, jak długo pragnął kobiety, lub jak długo pragnął mnie mieć. Jednakże ta myśl bardzo szybko uciekła mi z głowy, gdy tylko mogłam spojrzeć w najpiękniejsze oczy świata, i zobaczyć w nich swoje odbicie.
-Jesteś cudowna..- wyszeptał mi do ucha, kiedy było już po wszystkim.


_____________________________________

Ahoj ! Notka może krótka, ale treściwa. Coś ostatnio nie mam napadu weny. Mam nadzieję, że szybko mi minie też dziki stan. :/ Czekam jednak na wasze opinie. :)



2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że twoja wena wróci z powrotem. uwielbiam twój piracki pamiętnik i z niecierpliwością czekam na nowe rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooooostro *.* Świetny rozdział (if you know what I mean) ;) życzę duuużo weny i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń