poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy.

                                   Ranek zbliżał się nieubłaganie szybko. Nie mogłam spać, jednak czułam ciepły, równomierny oddech na moim karku. Jack spał w najlepsze, a ja patrzyłam na przedzierające, dopiero wstające słońce, które prześwitywało między koronami drzew. Było już coraz lepiej, organizm dostosował się do dawki ciepła, która dawał mi ten mężczyzna przytulający się za mną. Wysunęłam się spod płaszcza by móc się przejść kawałek. Spacerowałam między kosodrzewinami, lekko jeszcze przytomna. Powoli docierało do mnie, o co prosiłam w tej maksymalnej drgawce i co zrobiłam. Wszyscy musieli patrzeć i doglądać mnie. Co za wstyd. Znalazłam pewną polanę, pozbawioną drzew i wyższych krzaczków. Siadłam w trawie, która lekko mnie okrywała, i przytulała swoją ranną rosą. Było tak pięknie, że mogło się zdawać, iż natura pragnie wynagrodzić mi wszystkie swoje złe poczynania i teraz pozwala słońcu do woli tworzyć w moim ciele krzepiące zapasy witaminy D. Wyciągałam swoje wiotkie ciało coraz więcej czerpiąc z tego pięknego poranka. Nagle usłyszałam ciche kroki dochodzące tuż za mną.
- Już nie śpisz? Jak się czujesz? - zapytał mnie damski głos. Obróciłam się, zobaczyłam Elizabeth.
-Skąd wiedziałaś, że będę tutaj?
-Idąc za krokami, i bijącym sercem nie trudno się zgubić. - Odparła na jednym wdechu i wyłożyła się do wchodzącego słońca obok mnie. Spojrzałam na nią badawczo, a ta tylko uśmiechnęła się do mnie. - Nie myśl Annie, że cię prześladuję.
-Jakże mogłabym pomyśleć. -zaśmiałam się sarkastycznie, za chwilę jednak zmieniłam ton swojej dalszej wypowiedzi i stałam się całkowicie poważna. - Dokąd nas zaprowadzisz? na zgubę?
-Nie mogłabym zgubić Jack'a., Will powiedział, że muszę wam pomóc.
-A Barbossa?
-Chyba nie wiesz wszystkiego. Choć człowiek ten, jest nieprzewidywalny, to różnią się z Jack'iem tylko w jednej kwestii. On jest negatywną postacią. A Sparrow, w najgorszych odmętach grozy, i choć były chwile zwątpienia, ma dobrą duszę schowaną gdzieś w głębi siebie. Trzeba ją tylko umieć wydobyć.
-Ty umiesz to zrobić?
-Pytanie Ann, czy ty umiesz to zrobić? Sęk nie leży we mnie, a w Tobie. - spojrzała mi głęboko w moje niebieskie tęczówki. Jej wzrok był przeszywający. Zamyśliłam się.
-Będziesz się bawić w swatkę? - prychnęłam lekceważąco.
-Kpisz ! - odegrała się tym samym tonem. - Macie ujść z życiem, i to jedyny mój cel. - Wiatr rozwiał nam włosy. Zerwał się dosyć porywisty, dlatego po chwili zastanowienia wstałyśmy by udać się w głąb puszczy, gdzie było odrobinę cieplej, a przynajmniej mniej wietrznie. Reszta zaczęła przebudzać się ze snu. Mój tata był już pełen życia, jak nowo narodzony i już dawał rozkazy wszystkim. Sprawnie zebraliśmy nasze rzeczy i podążyliśmy za naszym nowym przewodnikiem - Elizabeth.
                                             Większość trasy pokonywaliśmy z wielkim oporem. Majdan jaki nosiliśmy na plecach był dosyć ciężki, dlatego musieliśmy się zamieniać w trakcie drogi. Cały czas było pod górkę, słońce było w największym epicentrum górowania, a celu całej tej wyprawy nie było widać. Każdy stawał się coraz bardziej zrzędliwy, tylko Lizzy i Hector szli na samym początku nadając tempo i szepcząc coś w spisku. Już nie dawałam rady nieść ciężkiego wora, w którym nie wiedziałam co było. Stanęłam by złapać oddech, a w tym czasie czarnooki poklepał mnie po plecach. Uśmiechnęłam się przyjaźnie w jego stronę i dotrzymywałam jego kroku. Cztery godziny wyprawy, i kolejny postój. Rozejrzałam się w prawo, w lewo, a na końcu przed siebie. Wtedy dopiero dojrzałam na szczycie góry coś w rodzaju królewskiej floty. Wielkie kamienne mury wysuwały się na horyzont moich oczu. To był nasz cel. Zastanawiało mnie jednak, co dalej.
-Annie? Coś cię gnębi? - zapytał mój tata przyglądając się mnie uważnie. Wtedy spostrzegłam, że przegryzałam sobie nerwowo wargę patrząc w jeden i ten sam punkt.
-Nie ojcze. Wszystko jest w porządku. Zastanawia mnie ciąg dalszy tej wędrówki.
-Aye...To dziwne, co tam może być. Henryk siódmy zostawił nam coś, co jest zagadkowe, ciężkie do rozgryzienia. Mimo tego, że już byłem tak blisko, to jednak tak daleko.
-Niech mnie kule biją i po głowie klepią ! Rum się skończył ! - krzyczał z wielkim żalem pan Gibbs. W całej tej dramaturgi, którą odstawił razem z Tiggiem było coś zabawnego, co pozwoliło mi się uśmiechnąć. Nawet Jack lekko podniósł swoje wąsy. Ci dawaj starsi kamraci przez tą tułaczkę, bardzo się zaprzyjaźnili ze sobą. Dawno nie było już odrobiny pozytywnej energii w naszym gronie. Czas było jednak ruszyć dalej. Przy samym końcu było najstromiej. Wielkie kamienie utrudniały nam wspinaczkę, i trzeba było bardzo uważać by nie ześlizgnąć się na sam dół. Jak zwykle ja, i moja uwaga, która była skupiona gdzie indziej przegrały. Potknęłam się niefortunnie i upadłam. Jack szybko zainterweniował w mojej sprawie i razem z Pintelem podnieśli mnie do pionu. Byłam mu bardzo wdzięczna, za ten gest. Przez całą trasę nikt nie troszczył się o mnie tak jak on. Nawet Barbossa po za tą jedną rozmową unikał ze mną kontaktu, jakby miał wobec mnie niecne plany. Moje przeczucie mówiło, żebym jak najszybciej stąd uciekała. Spojrzałam w dół, i wtedy jednak mi się odechciało. Ale nie ruszyłam dalej tylko ciągle patrzyłam w otchłań pode mną.
-Nie licz na to. - odezwał się męski piracki głos.
-Na co? - zapytałam zdziwiona.
-Nie możesz uciec. Jeśli to wszystko będzie wymagało ofiary, to ja pójdę, a nie ty. On swojej córki nie odda.
-Przestań. - prychnęłam ze smutkiem.
-Nie pozwolę, byś ty miała za to wszystko cierpieć. Za pirackie złoto, które tak kochamy i pragniemy coraz bardziej. Czasami są takie skarby, na wyciągnięcie ręki...-wtedy poczułam jak jego dłoń powoli dotyka mojej.
-... Które jest nam ciężko dostać. - dokończyłam jego sentencję, ponieważ bardzo się zamyślił. odsunęłam się na bok utrudniając mu złapanie mnie.
-Jednak, te niedostępne, są jeszcze bardziej kuszące. - uśmiechnął się zawadiacko.
-I mogą być jeszcze groźniejsze. - odgryzłam się. - Ruszaj się, bo zostajemy w tyle. - popędziłam go, popychając lekko do przodu. Cel był coraz bliżej i nie ważne jaka była cena. Ja nie pozwolę Jack'owi zginąć, a on mnie. Teraz byłam pewna, co trzeba zrobić.

                                   "Gdziekol­wiek jest miłość, chcę tam być i ja, podążę za nią tak pew­nie, jak wyrzu­cona przez fa­le  ryba znaj­du­je pow­rotną drogę do morza. "




__________________________________________________________________


Coś wyskrobałam. Mało was ostatnio się zrobiło:< Nie wiem, czy to faktyczny spadek ludności na blogach, czy tylko u mnie. No cóż. Liczę jednak, że jesteście ze mną i dotrwacie do końca. Oczywiście to jeszcze nie koniec, i na razie się na to nie zapowiada :)
Czekam an cenne wasze komentarze :)

3 komentarze:

  1. czekam na ekranizację ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha również czekam na ekranizację :D
    Wstaję rano i szukam sensu życia dopita wczesną pobudką. Włączam internet w komórce i wchodzę na twój blog poprzez zakładki... Sprawdzam... Chwila napięcia.... JEST NOWY ROZDZIAŁ! I od razu życie staje się piękniejsze :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak się to czyta to ma się wrażenie, że to jest poprostu kolejna część Piratów z Karaibów :D
    Bardzo lubie to czytać, świetnie piszesz :3

    OdpowiedzUsuń