poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział szósty.

Był wczesny ranek, leniwie podniosłam powieki i wstałam z mojej koi. Przeciągnęłam się i wyprostowałam wszystkie kości, czułam jak plecy mnie bolą, od niewygodnego łoża. Nie mogłam jednak narzekać na warunki, są i tak lepsze, niż tamte poniżej statku. Barbossy już nie było. Wyszłam z kajuty, by poczuć powiew morskiej bryzy. Na pokładzie był wielki szum, wszyscy z wielkim zapałem pracowali. Hector stał przy sterze i obserwował załogę. Na mój widok podniósł policzki w lekkim uśmiechu. Podeszłam do niego, jak gdyby nigdy nic,  odwzajemniłam uśmiech pomimo moich bolących kości. Jego małpka siedziała mu na ramieniu i wpatrywała się we mnie swoimi okrągłymi oczkami. Zbliżyłam się do niej i pogłaskałam ją po raz pierwszy. Wcześniej dawała mi się we znaki i raczej z nią walczyłam, a teraz nagle stała się taka posłuszna.
-Polubiłaś się z Jack'iem?
-Co?-zapytałam zdziwiona.
-Małpa, kochanie. - puścił do mnie oczko.
-Ah, no tak wyszło. Tato, za ile dopłyniemy na wyspę ?
-Za kilka godzin powinniśmy być na miejscu. Obawiasz się czegoś?
-Nie skądże. Pójdę już, pomogę reszcie.
-Córka kapitana nie jest od brudnej roboty !
-Oh, to przecież nie jest brudna robota.-uśmiechnęłam się pogodnie, ponieważ załoga dalej pozostała moimi znajomymi. A tak naprawdę załoga to jak jedna wielka rodzina.
-Nie kłóć się z ojcem, bo możesz tego pożałować.- zrobił się po chwili ponury, a z twarzy zgasł uśmiech dobrego "tatusia". Kiedy tak przypatrywałam się jego brudnej, pirackiej  osobie, nagle na horyzoncie dostrzegłam coś malutkiego, małą miniaturkę. Zasięgłam po lunetę by przyjrzeć się temu dokładnie. W moich oczach pojawił się duży, masywny i piękny okręt o jasnych deskach z banderą na maszcie i flagą francuską? Tak to byli Francuzi, jednak co oni robili na naszych karaibskich wodach?
-Ojcze, okręt na horyzoncie !- zameldowałam posłusznie i czekałam na odzew, ten podszedł do mnie i wyrwał mi lunetę z rąk i spojrzał przez nią.
-Płyną w tą samą stronę co my.- wymruczał prawie do siebie. Nagle wyprostował się i krzyczał do załogi.- Ruszać się rybomordy ! napiąć liny, ścisnąć węzły, spuścić żagle, bandera na maszt ! Przygotować działa ! zbliżamy się do wroga ! bu ha, ha, ha !
-Tato ! Chyba nie zamierzasz..
-Aye ! Zamierzam Annie. Bez powodu nie pojawiają się tutaj Francuzi. Bez powodu nie płyną w tą stronę gdzie my. Jesteśmy piratami !-  zaakcentował słowo "pirat". W oczach błyszczały ogniki wrogości. Pojawił się zapał do walki. Chwycił za ster i przekręcił go lekko. Wiatr nie zbyt sprzyjał naszym żaglom, ale nie była to żadna przeszkoda, ponieważ i tak doganialiśmy francuski statek. Trzymałam się jednej z lin i obserwowałam sytuację. Coraz mocniejszy wiatr szarpał mi moje czarne  włosy, a te przysłaniały mi twarz.  Co chwilę musiałam je  odgarniać z ust i oczu. Wróg był już w naszym zasięgu, działa zostały wytoczone, jednak kapitan czekał na bardziej stosowny moment. Podpłynęliśmy z lewej strony burty, jednak francuska flota nie była w ogóle przygotowana na nasz atak, a przecież musieli nas widzieć wcześniej.
-OGNIA !-krzyknął mój ojciec. A zaraz za nim wszyscy powtarzali komendę. Wystrzeliły pierwsze kule, a statek powoli przestawał się być takim okazałym. Kapitan drugiego statku widocznie kazał wywiesić białą flagę, skoro ta zaraz widniała u góry masztu. Nasi jednak nie przerwali ataku i dalej dziurawili okręt. Połowa naszej załogi już przedostawała się po linach na drugi okręt i zajmowaliśmy go. Hector i ja również znaleźliśmy się na stronie nieprzyjaciela.
-Kapitanie ! dokąd płyniecie ?!- zapytał ostrym tonem Barbossa.
- Je ne comprends pas. - Wszyscy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Nie znali żadnego innego języka ! Nawet nie wiedzieliśmy co oni do nas mówią. Hector się zbliżył do niego i przyjrzał od góry do dołu dokładnie.
-My przejmujemy okręt !- Wymawiał każdą głoskę dokładnie i z coraz większym zdenerwowaniem.
-Nous voulons passer.- Te słowa wywołały jeszcze większą furię u mojego taty. Zaczął cały dygotać. W takim stanie nie widziałam go odkąd.. Właśnie, odkąd nie miał sytuacji z Jack'iem. Znowu o nim myślę, i znowu za nim zatęskniłam. Wyrwałam się z tych myśli, ponieważ musiałam porozmawiać z ojcem.
-Tato, co robimy z nimi?
-Jak to co, Ann? Za burtę wszyscy !
-A ze statkiem ?
-Zatopimy go, zbieramy co najcenniejsze i zostawiamy go. Nie jest nam potrzebny.- Ludzie mojego kapitana zebrali resztę i związali ręce linami. Każdego po kolei prowadzili na deskę i kazali z niej skakać w morze. Taki los spotkał tych niewinnych ludzi, którzy napatoczyli się nam na naszej drodze do pierścienia. Ten incydent znacznie opóźnił nam przybycie na nieznaną wyspę. Zbulwersowany tym faktem Hector wrócił ze mną na Czarną perłę. Kiedy już wszyscy byli z powrotem odpłynęliśmy dalej po to, co rzekomo miało należeć do tatusia.
Po kilku godzinach zmrok zbliżał się wielkimi krokami, na niebie nie było już tak jasno od gwiazd i księżyca, wiatr wiał na północny wschód i chmury przemieszczały się w tamtym kierunku ze stałą prędkością. Zaraz załoga miała siadać do uczty, a ja miałam zjeść z moim papą przy jednym stole. Ubrałam jedną z sukni, które były w kufrze. Była długa, koloru ciemno-zielonego, z atłasowego materiału. Rękawy zasłaniały połowę ramion, aż do łokcia i zakończone były białym haftem. Dekolt był dość spory i również był obszyty dookoła delikatnym haftem, a można by to nazwać nawet za koronkę.  Z tyłu była wiązana i niestety nie było takiej osoby, która mogłaby mi pomóc dobrze związać tą suknię. Zrobiłam to połowicznie i spięłam moje niesforne lokowane włosy w niedokładnego koka. Ojciec chciał, bym wyglądała ładnie, więc musi być ku temu okazja. Przeszłam się do pomieszczenia, w którym był jeden, wielki, okrągły stół. Na nim położone były potrawy i przyszykowane dla dwóch osób talerze i sztućce. W koło tańcował ogień z różnych wielkości świec, a łajbą lekko kołysało. Barbossa czekał już na mnie przy stole i wskazał ręką moje miejsce siedzące. Obserwował mój każdy krok bardzo dokładnie, a ja starałam się poruszać z gracją.
-Usiądź, skarbie.-zwrócił się do mnie z delikatnością w głosie. Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam człowiek, który kilka godzin temu zgotował tak okrutny los francuzom.
-Cóż to za okazja jest ku temu, by stroić się i jeść tak wykwintną kolację?
-Widzisz Annie, dzisiaj skazałem na śmierć ponad sto osób, skazałem też na śmierć samego Jack'a Sparrow'a. Czy jest ku temu lepsza okazja?
-Ojcze, czyżbyś chciał nazwać się Panem śmierci?
-Nie możesz używać tego stwierdzenia. Ja tylko obdarowuję tych ludzi łaską. Nie męczą się już więcej, na tym ciężkim, pirackim świecie, pozbawionym honoru, i przestrzegania kodeksu.
-Sam go nie stosujesz.-docięłam tą uwagą, i zaraz tego pożałowałam gdy tylko widziałam narastający gniew mojego taty.
-Tylko w skrajnych wypadkach. Kodeks to tylko wytyczne, jednakże są takie chwile, gdy musimy przestrzegać kodeksu, jak wtedy, gdy zwołaliśmy czwarty trybunał braci. Królem piratów do tej pory jest Elizabeth Swann, tylko i wyłącznie dzięki uprzejmości tego przeklętego Sparrow'a.
-Dlaczego go tak nienawidzisz? Przecież zmuszeni byliście, by współpracować razem.
-I to nie raz kochanie, i to nie raz. Nawet przy chęci pokonania Czarnobrodego, musiałem współpracować z Jack'iem. Ale ja, nie zadaję się z głupcami.
-Ale jednak pracowaliście razem na sukces. Uważasz go za głupca?
-Każdy nim jest, kto nie potrafi planować swoich działań. Wszystko co robił, udawało mu się, bo albo był napruty rumem, albo szczęście mu sprzyjało. Jest lekkomyślny i nie poważny ! Czy taki właśnie według ciebie, powinien być kapitan?!- już miałam się odezwać, ale czy ja zawszę muszę kłamać? Jeśli teraz powiem mu prawdę co o tym myślę, zostawi mnie na środku morza. On jest nieobliczalny. Przez dłuższą chwilę milczałam, a Hector dalej obserwował mnie swoim sprytnym wzrokiem. Jest bardzo przebiegły.
-Absolutnie ojcze. Zgadzam się z tobą.-skłamałam.
-Bardzo mnie to cieszy. Przez chwilę zwątpiłem, że możesz sądzić inaczej, złotko.- Przeszywał mnie dziwny chłód, po plecach przeszły mnie ciarki, a ja dalej kontrolowałam się by nie wypalić czegoś głupiego. Jadłam w spokoju.Resztę kolacji staraliśmy się przesiedzieć w ciszy. Im dłużej na niego patrzyłam tym większe miałam obawy. Pod koniec uczty Hector zapytał mnie jeszcze.
-Myślisz że Sparrow tym razem wydostanie się z wyspy?-nieco zwątpił a sam wydawał się przestraszony i bardzo zamyślony.
-Myślę ojcze, że nie powinieneś się tyle przejmować. Musimy dotrzeć po ten pierścień, jednakże mamy spore opóźnienie. Dziękuję za kolację.- I odłożyłam talerz troszkę dalej, w głąb stołu. Wstałam i zasunęłam po sobie krzesło. Uśmiechnęłam się pogodnie i ruszyłam w stronę wyjścia. Jedyną teraz ucieczką było iść położyć się i spać. Jutro mieliśmy zarzucić kotwicę. Gdy już weszłam do kajuty kapitana, stanęłam i oddałam się myślom. Nagle zdałam sobie sprawę, że przecież w tej kajucie spał Jack, że tutaj czuł się sobą i tylko sobą, mógł zaczerpnąć prawdziwej wolności, a mój tata? Odebrał mu jedyne co miał, jedyną miłość. To takie okrutne, coraz bardziej myślałam o tym, ale wiedziałam, że nie mogę się sprzeciwić. Zrzuciłam z siebie tą okropną suknię, tak strasznie nie lubię chodzić w czymś takim i założyłam z powrotem moje ukochane szorty i białą koszulę. Całość przewiązałam pasem i czułam się o wiele lżej. Wreszcie mogłam rozpuścić włosy i poddać je naturze, niech się dzieje co chce ! jo ho !  Rozłożyłam się wygonie w mojej koi i czekałam na moment przyjścia snu, jednak wiedziałam, że dzisiaj będzie bardzo ciężko. Po godzinie wszedł do kajuty Barbossa, od razu zamknęłam oczy i udawałam, że śpię. On jednak nie położył się, a usilnie próbował czegoś dopatrzyć się w mapie, która nie wiele mogła nam wskazać. Słyszałam tylko jak pociąga spory łyk rumu i czekałam cierpliwie jak zaczerpnie odpoczynku. Musiałam jednak trochę czekać, ale opłacało się. Mogłam wyjść spokojnie na górę statku i pomóc reszcie. Zabrałam się za sznurowanie lin, gdy nagle podszedł do mnie Ragetti.
-Źle to robisz panienko. Pokażę ci- powiedział. Jednak nie miałam ochoty by ktoś mnie teraz uczył. jego twarzy była tak odrażająca, brak oka cały czas mnie odrzucał, ale mimo wszystko lubiłam tego pirata.
-Nie potrzebuję pomocy, dam sobie radę sama.-wymruczałam i wyrwałam mu linę z rąk.
-To czego tutaj szukasz? Barbossa nas zabije jak się dowie że pracujesz z nami !
-Nie histeryzuj Ragetti, nie chce mi się spać. Ojciec wam nic nie zrobi. - mam taką nadzieję, dodałam taką myśl w duchu.
-Skazałaś Sparrow'a na śmierć ! Jak można ci ufać?!
-Nie można, tak wiem. Ale nie wmawiaj mi że skazałam Jack'a na śmierć ! Nie znałam mojego ojca przed tym jak tam dotarliśmy ! Widziałam go raz w życiu jako mała dziewczynka, nie miałam pojęcia że on tam się pojawi !- wykrzyczałam w płaczu, nie wytrzymałam tych wszystkich emocji. Zaczęłam rozglądać się nerwowo za butelką rumu. Jednooki nagle uciekł, a po chwili przyszedł do mnie z moją zachcianką, tak jak by czytał mi w myślach. Odkręciłam korek i wypiłam połowę butelki na raz.  W głowie od razu mi zaszumiało. Wokół mnie zrobiło się zbiegowisko reszty piratów, reszty załogi kapitana Sparrow'a. Wszyscy przyglądali mi się ze zdumieniem, a każdy milczał. W końcu Pintel podszedł do mnie i poklepał delikatnie po ramieniu. Czułam jego szorstkie ręce, ale w tym wypadku nie przeszkadzało mi to w ogóle. Spuściłam głowę w dół, złapałam dwa ciężkie oddechy i zdobyłam się na odwagę by przemówić.
- Kapitan Barbossa to mój ojciec i co z tego, jeśli widziałam go w życiu tylko dwa razy?! Kimże on dla mnie jest, jeśli wcześniej nie mogliśmy ze sobą rozmawiać?! Czy wy na prawdę myślicie, że mogłabym wystawić Kapitana Sparrow'a na klęskę, jeśli sama cały czas pomagałam mu w rozwiązaniu zagadki?! Jeśli sama chciałam się zaciągnąć na łajbę do waszej załogi?! Nie bądźcie głupcami !- Patrzyłam każdemu po kolei w oczy. Nie miałam nic do ukrycia, chciałam by wiedzieli prawdę.
-Annie, wszyscy myśleli że...-odezwał się Pintel ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Że to wszystko zaplanowałam tak?- po raz pierwszy zdobyłam się na taką słabość by płakać przy całej załodze Czarnej Perły.
-Ona mówi prawdę...-odezwał się jeden z pirackiego tłumu.
-Aye ! -krzyknęła reszta.
-Będziemy walczyć by móc uciec ! -odezwał się Ragetti.
-Aye! będziemy walczyć !-krzyknęli wszyscy.
-Nie ! nie ! poczekajcie ! Nie możemy walczyć !- przekrzykiwałam się przez tłum.- Cisza !
-To co my mamy robić?!
-Pracować i funkcjonować, tak jak do tej pory. Barbossa nas zabije, jeśli teraz się zbuntujemy. Czuję, że to nie jest odpowiednia chwila by móc postawić się kapitanowi. Musimy czekać na odpowiedni moment. Póki co, zachowujemy się normalnie. A jak sprawy się potoczą? Zobaczymy na wyspie. Czuję że Jack  jest blisko..

*Je ne comprends pas- Ja nic nie rozumiem (z franc.)
*Nous voulons passer-poddajemy się.(z franc.)


Miałam dodawać posty co piątek, ale jeśli mam jednak wcześniej napisany to nie chce mi się czekać :D Proszę was o opinie, komentarze, to bardzo ważne.

3 komentarze:

  1. Wcześniej dodany rozdział to miłe zaskoczenie (:
    Coś czuję, że nie mogę się doczekać akcji na wyspie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna historyjka :)
    Co prawda robisz z Barbossy drania, a bardzo go lubię, jednak talentu pisarskiego nie mogę Ci odmówić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, aczkolwiek draniem jest na.. jakiś czas:)

      Usuń