czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział siódmy

                     Noc przeminęła o dziwo spokojnie, kolejny ranek na morzu świtał, a ja dolegiwałam w swojej koi. Teraz byłam troszkę pewniejsza siebie, co do moich planów. Wreszcie oczyściłam się z tego co nosiłam w środku. Tak zwane sumienie. Sumienie, które gryzło mnie nie potrzebnie, bo to nie ja we wszystkim zawiniłam, mimo wszystko czułam się całej sytuacji winna. W wiaderku stojącym nieopodal bukowego stolika przemyłam swoją twarz. Zmyłam z niej resztki okrucieństwa i szykowałam miejsce na nowe. Wyjątkowo związałam włosy w kucyka, i odgarnęłam resztkę włosów z twarzy. Papuguga Cotton'a latała w tą i z powrotem skrzecząc "wiatr w żagle", co najwyraźniej zwiastowało piękną i sprzyjającą naszej podróży pogodę. Stałam tak dłuższą chwilę na pokładzie statku i patrzyłam w niebo, co jakiś czas przechodzili znani mi piraci. Pintel się do mnie uśmiechnął, Ragetti lekko skinął głową. Następnie pan Tigg puścił mi oczko. Arthur Tigg był starszym piratem o nie zbyt przyjemnej twarzy, ponieważ była pokiereszowana nożem. Blizny, które zostały po jednej z bitew ze Wschodnio-Indyjską armią już mu zostaną na zawsze. Brakuje mu oczywiście kilku zębów, i jednego kciuka, którego mu ucięli. Mężczyzna ten był dosyć niski i pyzaty, ale mimo wszystko nie miał problemów z ograniczeniem ruchowym. Był bardzo sprawny fizycznie, i do tego inteligentny. Reszta załogi mówi, że bardzo dużo czyta, dlatego ma taką wiedzę. Ja dalej stałam z rękami w kieszeni i obserwowałam jak reszta pracuje, a później skierowałam swoje oczy w stronę błękitnego nieba, na którym nie było dzisiaj ani jednej chmurki. I myślałam nad tym i owym. Mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się zabrać słońce na wycieczkę. Na wycieczkę dość odległą, ale niezbyt męczącą. I przechadzać się po wodach nieznanych nikomu poza mną samą. W  splecionych palcach płynąć i być mu przewodnikiem, zabierać w wyobraźnię, na horyzonty zmysłowości i wzbudzać w nim ten uśmiech wspaniały, którym zostałam, rzec dziś mogę - zaczarowana. Wyrwałam się z myśli patrząc na mojego tatę. Barbossa stał jak zawsze na początku łajby i obserwował morze. Wyruszyłam ku niemu by grzecznie się przywitać, jak na porządną córeczkę przystało. Zaszłam go od tyłu i położyłam rękę na jego ramieniu. On leniwie odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał łaskawym wzrokiem na mnie. Obdarzył mnie ojcowskim uśmiechem i spoczął swoją rękę na moich plecach. Pierwszy raz odkąd się poznaliśmy mój ojciec mnie przytulił. Była to dla mnie całkiem nowa sytuacja, i choć czułam, że jest mi miło, że wreszcie mam kogoś bliskiego przy sobie, z drugiej strony ogarniał mnie lęk, i zmieszanie.
-Witaj tato, widzę ląd na horyzoncie. Za nie długo dopłyniemy, prawda?
-Witaj Annie, aye już nie długo się zakotwiczmy. Może jeszcze jakieś dwie godziny. Jak się spało?
- Dzisiaj lepiej, po tak wybornej kolacji.-uśmiechnęłam się przyjaźnie.
-Cieszę się, że ci smakowało. Staram się dbać o Ciebie bo jesteś prawie jak drugi kapitan. I kochana, obiecaj mi, że jeśli coś mi się stanie na tej wyspie, ty przejmiesz dowództwo nad statkiem.
-Ojcze, czy to nie jest zbyt wielka wola Twoja? Nie mów że coś ci się stanie.
-Ale jeśli... Jak widzisz, jestem żywym dowodem na to, że to co przeminęło, powraca. Jednak to że się przekręcę, mam jak w banku, i nie znasz dnia, ani godziny, dlatego mianuję cię następcą kapitana.
-To bardzo wiele dla mnie znaczy. Dziękuję. - O tak, następca kapitana, to jest dobra myśl. Widzę, że Hector coraz bardziej mi ufa. Wszystko idzie dobrze z planem, teraz pójdziemy na żywioł. - Pójdę się już przygotować do zejścia na ląd.
-Masz rację, idź.- Odprowadził mnie wzrokiem do kajuty.
                                         Minęły nie całe dwie godziny kiedy zarzuciliśmy kotwicę. Przewiązałam się pasem, wzięłam dwa pistolety i jedna szablę oraz mały nóż. 'Jest dobrze' pomyślałam, wzięłam dwa głębsze łyki rumu i weszłam do szalupy razem z tatą. Na trzeźwo się nic nie uda, dlatego musiałam sobie chlapnąć małe co nie co. Przyznam, że strasznie się rozpiłam odkąd wstąpiłam do załogi. Barbossa wiosłował, a za nami płynęły już kolejne szalupy z połową załogi, druga połowa jak zwykle została na statku by go pilnować.
-Nie boisz się że oni wzniecą bunt?- zapytałam, patrząc z zaciekawieniem na Czarną Perłę.
-Ann, oni nie zrobią buntu bo są na to zbyt głupi.
-Albo zbyt mądrzy...
-Hmm?- zdziwił się mój ojciec.
-Mają  świadomość tego, że i tak ich dorwiesz a potem zabijesz, czyż nie?
-Aye, dlatego mogę zostawić im statek.
-To jak zaufanie...
-Nie Annie, widzisz. Zaufanie to jest coś bardziej dogłębnego. To jest tak, jak byś oddała cząstkę swojej duszy drugiej osobie, a ja mogę co najwyżej oddać im procent ze zgrabionego łupu.-uśmiechnęłam się, jednak było to bardzo marne podnoszenie moich policzków. Obserwowałam jak ląd zbliża się do nas coraz szybciej. Kołysaliśmy się lekko na boki raz z prawej, raz z lewej strony. Fale popychały nas do przodu, i już prawie byliśmy na brzegu jednej z wysp ukazanej na mapie. Stanęliśmy na piasku i czekaliśmy na resztę. Wszyscy powoli się gromadzili w jednej grupie.
-Panowie, ja i Annie idziemy z przodu, wy osłaniacie tyły. Gdyby coś się działo, macie krzyczeć, walczyć i nie poddawać się ! Zrozumiano?! - Krzyknął kapitan.
-Aye Kapitanie !- Wszyscy odkrzyknęli chórem i ruszyli w drogę. Zielone chaszcze, nieznane rośliny przykrywały nas z dołu do góry. Im bardziej brnęliśmy w głąb puszczy, tym bardziej robiło się niebezpiecznie. Słychać było każdy możliwy szelest, dziesiątki par kroczących za mną butów, w powietrzu można było wyczuć wyrazisty zapach pirata. Czym się odznaczał? Było to nic innego jak zwykły męski smród. Odór męskiego zapachu, przepocony, nie umyty a nawet brudny mężczyzna ! Szkoda, że ja niestety też tak "pachniałam". Dałam się wczuć w klimat tego towarzystwa i szczerze? to nawet nie było warunków by się umyć ! Wiem, że to brzmi dosyć paradoksalnie, bo tak na prawdę wokół otaczała mnie woda, no ale miałam skoczyć za burtę? A jakieś mydło? No właśnie. Przyznam, że wyglądałam jak prawdziwy pirat, nie chodziłam jak inne kobiety w sukniach, bo strasznie ich nie lubiłam, po za tym, zdarzało mi się walczyć, a suknia tylko by mi przeszkadzała. I choć znałam tak zwane zasady, które kobieta powinna przestrzegać, czyli na przykład nie upijać się, a już w ogóle w towarzystwie mężczyzn, nie trzymać rąk w kieszeni, nie przeklinać i tak dalej.. Mogłabym wymieniać w nieskończoność, to wcale się ich nie trzymałam. Jestem typowym Barbossą z charakteru, chociaż wydaje mi się, że bardziej szalonym jeśli chodzi o niektóre pomysły. Jestem zbyt lekkomyślna, tak jak Jack, ale cieszę się, że jeszcze nie musiałam tego pokazywać mojemu ojcu. Po przeszło godzinnej wędrówce, która już prawie wydawała się żmudna i bez celu znaleźliśmy coś w rodzaju.. Chatki z bambusa? Troszeczkę nas to zamurowało i wpatrywaliśmy się w ten "budynek" przez dłuższą chwilę. Nagle małpka, która dzielnie towarzyszyła Hectorowi w tej podróży, zeskoczyła mu z ramienia i pobiegła jeszcze bliżej, aż weszła do środka. Ruszyłam w pościg za nią, przeczuwałam, że tam może się znaleźć coś istotnego. Wewnątrz było duszno, i skwarnie, stało tam dużo półeczek i szafeczek zrobionych z drzewa bambusowego. Przepełnione były one po brzegi różnymi błyskotkami, bransoletki, naszyjniki, korony, cyrkonie, pierścienie.. Właśnie pierścienie! Jak mogliśmy znaleźć ten odpowiedni pierścień, skoro ich tutaj było pełno? Nerwowo zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie szuflady, i każde złote krążki oglądać z dokładnością, nagle pan Tigg krzyknął:
-Kapitanie ! Chyba coś znalazłem ! - Wszyscy ożywieni podbiegli do pirata, tylko Barbossa podszedł z dziwnym spokojem, przebrnął przez cały tłum i wyciągnął rękę w stronę mężczyzny. Ten położył mu na dłoni pergamin, a na nim pierścień. Ta obrączka była dosyć specyficzna. Miała wyrytą od strony wewnętrznej literę "H". Bacznie zaczęłam mu się przyglądać, aż zapomniałam o pergaminie, który był dołączonym elementem do tej błyskotki.
-Interesujące...-mruknął do siebie mój ojciec, i zaczął bawić się swoją brodą w geście zastanowienia.- Bardzo interesujące...-powtórzył jeszcze raz do siebie. Wyrwało mnie to z moich obserwacji i zainteresowałam się, co może znajdować się na owej kartce. 

Nie rusz proszę, co nie Twoje,
Wszak możesz zniszczyć życie moje.


To zainteresowało mnie bardziej niż kawałek złota, który już spoczywał bezpiecznie w jednej z moich kieszeni.
-Dosyć problematycznie nie uważasz ojcze?-zagadałam.
-Aye...-znowu mruknął. Jego ton głosu zdawał się co chwilę zniżać, aż po szept.
-Brzmi jak ostrzeżenie, przed włożeniem go na palec.- Wbił się do rozmowy Tigg. - Co prawda, żeby statek był nie zatapialny, prawowity kapitan okrętu powinien nosić go na lewym kciuku. Nagle usłyszałam dziwny szelest, który zdawał się dobiegać z krzaków. Kilka głów również obróciło się w tamtą stronę. Wyszłam z tego małego bambusowego domku i ruszyłam w stronę wielkiej otchłani zieleni. Zdawało się, jakby ktoś biegł w dół skarpy. Przez chwilę pomyślałam, że mógłby być to Jack, ale to raczej nie jest możliwe. Odwróciłam się z powrotem, ale już wszyscy wychodzili.
-Co z tym zrobimy?- zapytałam mojego tatę.
-Zabieramy to, i wskazówkę, płyniemy na następną wyspę. Pan Tigg powiedział, że tam możemy znaleźć coś równie wartościowego i potrzebnego..
-Wydaję mi się że każda wyspa jest wyznacznikiem pierścieni.- rzekł pirat.
-Mówisz w liczbie mnogiej Pani Tigg?-Zapytałam.
-Może być ich kilka..-spuścił głowę, po której zaczął się drapać. Wydawał się być zamyślony, ale on zawsze sprawiał wrażenie myśliciela. Pomimo tego wrażenia, zastanawiałam się całą drogę powrotną nad sensem jego słów. On może mieć rację, a jeśli tych pierścieni jest kilka? Co w takim razie? Ale byłoby to trochę sprzeczne z legendą.. Zeszłam na sam koniec rzędu, w którym szli piraci. Spuściłam głowę w dół i patrzyłam na swoje buty, dalej idąc przed siebie. Co jakiś czas spoglądałam przed siebie by nie oddalić się zbytnio od grupy. Znowu usłyszałam szelest dochodzący z drugiej strony. Znowu jakby ktoś się przemieszczał. Co to do cholery może być?! Stanęłam by przyjrzeć się temu dokładnie. Zboczyłam z ścieżki, jednak niczego nie zauważyłam. Czemu ciągle wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. Czemu wydawało mi się że to jest Kapitan Sparrow? Ja już chyba szaleję z tęsknoty za nim. Musiałam jednak szybko nadgonić załogę, ponieważ wszyscy trzymali się kodeksu, 'kto zostaje w tyle tego zostawiamy'. Nie warto było ryzykować by pozostać na tej wyspie i ześwirować już do końca. Dalej kroczyłam za wszystkimi i oddałam się myślom, które nawiedzały mój umysł i wyobraźnię jeszcze bardziej.Zastanawiałam się nad tym czym w końcu jest kłam­stwo? Prawdą w masce odpowiedziałam sobie. Jak długo będę musiała nosić maskę przed Barbossą. To mój ojciec. A jeśliby tak zmienić moje plany? Muszę odszukać Jack'a, ale jak to zrobić? Im dłużej byłam myślami przy nim tym gorzej znosiłam swoją egzystencję. Mało jest osób, które pot­ra­fią ważyć wi­ny bliźnich, nie dokładając na szalę swe­go palca. Wśród piratów z pewnością nie doliczyłabym się takich osób. 'Nigdy nie odwołuj się do lepszej natury człowieka - być może wcale jej nie ma. Zawsze podkreślaj, że masz na względzie jego interes.' powtarzałam sobie w myślach. I teraz też miałam interes na względzie. Interes Sparrow'a. To on jest prawowitym kapitanem Perły...To on zasługuje na swoją wolność...

1 komentarz: