Wróciliśmy szalupami na Perłę. Weszłam do kajuty i ściągnęłam z siebie pas z resztą broni. Poczułam lekką ulgę w pasie, koszulę wyjęłam z szortów, ' od razu lepiej' pomyślałam. Wyszłam na górę statku i zmierzyłam ku Barbossie, który stał przy sterze.
-Ojcze, jaki kurs mamy?
-Płyniemy na południowy zachód. Te wyspy są kawałek od siebie oddalone, ale postaramy się zwiększyć prędkość.- spojrzał w niebo, obawiał się, że dużo nie będzie w stanie zrobić. Zachód co prawda był dzisiaj piękny, jednak co z tego jak po całodniowej wędrówce przy pięknej pogodzie, pod wieczór niebo ogarnęły ciemno kłębiaste chmury.
-Zdaje mi się, że martwisz się pogodą.
-Aye, jeśli zacznie padać deszcz, i będzie sztorm to dużo nie wskóramy. Będziemy zdani tylko na to, aż poprawią się warunki pogodowe.-Podeszłam jeszcze bliżej steru i dotknęłam ciemno drewnianych rączek. Spojrzałam na ojca błagalnym wzrokiem.
-Mogę ?
-Chwytaj za ster Annie. Trzymaj kurs. Jeśli się rozpada, i nie dasz rady to zamienisz się z Cotton'em.
-Tak jest kapitanie ! - odezwałam się jak na załoganta przystało. Ojciec schodził po woli schodami w dół, już miał znikać z pokładu i zasiadać pewnie w mapiarni, lub w kajucie, ale obrócił się do mnie, spojrzał mądrymi oczyma i powiedział:
-Serce kobiety to ocean pełen tajemnic.-uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Zniknął z mojego pola widzenia. Ludzie są jak morze, czasem łagodni i przyjaźni, czasem burzliwi i zdradliwi. Przede wszystkim to jednak tylko woda. Po godzinie wygodnego sterowania, kiedy jeszcze tlił się cień nadziei że może jednak nie będzie padać, poczułam na czole kroplę wody spadającą z góry. Przeklęłam w myślach, 'będzie zabawa'- pomyślałam, i już widziałam jak reszta załogi szykuje się do walki z matką naturą. Wszyscy biegali jak poparzeni, tam i z powrotem. Kiedy normalny bieg codziennego życia zostaje nieoczekiwanie zakłócony, uświadamiamy sobie dobitnie, że jesteśmy niczym rozbitkowie, którzy próbują zachować równowagę na nędznej desce pośród otwartego morza, i nie pamiętają już, skąd się tam wzięli, ani nie wiedzą, dokąd znoszą ich fale. My wiemy dokąd nas znoszą fale, jednak wszystkie przeciwności losu próbują nam to uniemożliwić. Z każdą minutą warunki atmosferyczne pogarszały się, zerwał się silny wiatr, a łajbą kołysało coraz mocniej. Trzymałam się steru i starałam się utrzymywać kurs. Zacisnęłam zęby i próbowałam udowodnić sobie, że w każdej sytuacji potrafię wyjść zwycięsko. Byłam przemoczona od góry do dołu, a humor mnie nie opuszczał, wręcz przeciwnie, ta pogoda dodała mi więcej pewności siebie i odwagi.
-Panie Tigg ! Opuść wszystkie żagle ! -Krzyknęłam.
-Panienko ! Przecież to szaleństwo przy takiej pogodzie !
-Wiem co mówię ! opuszczać żagle !
- Jesteś szalona !
- Tak, tylko po rumie !- uśmiechnęłam się wesoło i zacisnęłam pięści na sterze. W mig zostały opuszczone żagle, zaraz podbiegli do mnie Ragetti i Pintel.
- Co ty wyprawiasz Ann?!- zawołał desperacko Pintel.
-Zwiększam prędkość Kamraci ! Nic się nie bójcie, trzymajcie się mocno burty, a przetrwacie.
-Słyszałeś ? Ona jest jak Jack ! Nienormalna !
-Raczej nie przewidywalna- poprawił go Ragetti. Mniejszy mężczyzna popatrzył na niego z lekką irytacją i obydwoje zeszli po schodach, by pomóc wiązać liny. Wiatr hulał jak oszalały, wszyscy byli już wykończeni, ale musieli się trzymać. Walczyłam z pogodą pół nocy. Dopiero nad ranem zaczęło się przejaśniać, aż morze uspokoiło się na dobre. Zza horyzontu leniwie zaczęło wyglądać słońce, Hector wyszedł by zrobić ranny obchód po statku. Wszystko było mokre, na pokładzie znajdowały się kałuże wody po szalonej nocy. Ojciec wolnym krokiem krążył po drewnianych podłogach łajby. Obserwował każdy szczegół, przyglądał się pracy załogi. Dojrzał mnie na górze, dalej stałam przy sterze, i miałam już w zupełności opanowaną sytuację. uśmiechnął się szeroko i wyruszył w moją stronę. Gdy tylko się zbliżył ponownie objął mnie swoją dłonią. Popatrzył w dumną głęboko w oczy, i widziałam jak wypina pierś do przodu i kiwa lekko głową przytakująco.
-Nie sądziłem, że tak świetnie sobie poradzisz.
-Widzisz, po kimś muszę mieć ten zmysł piracki...- uśmiechnęłam się łobuzersko i poprawiłam moją bandamkę. Włosy zaczęły powoli schnąć i kręcić się mimowolnie.
-Jednakże, zapytam szczerze, i oczekuję szczerej odpowiedzi. Skąd pomysł na rozwinięcie żagli?
-Kobieca intuicja, ojcze.
-Tylko Sparrow miał takie pomysły, i tylko jemu się udawało przebrnąć przez takie sztormy z żaglami w pełni rozwiniętymi. Czyżbyś się nauczyła tego od niego?
-Nawet jeśli, to nie wpłynęło to negatywnie na sytuację, a wręcz pozytywnie. Nadrobiliśmy stratne godziny.
-Ale było to zbyt ryzykowne! Mogliśmy zginąć ! Czy tak chcesz skończyć swój żywot ?!
-Na morzu? Owszem, pokochałam morze.-jeszcze bardziej wyszczerzyłam swoje zęby.
-Bardziej chodzi mi o to, czy w tak młodym wieku..- wzdychnął ciężko, widziałam jak zabolały go moje słowa. Zastanowiłam się tylko dlaczego, przecież on też kocha morze, i innej śmierci by sobie nie wyobrażał.-Annie, przeżyłem już dość dużo sytuacji na morzu, widziałem bitwy, których nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Byłem na krańcu świata i w luku Davy'iego Jones'a. Warto było przeżyć te wszystkie chwile by móc umrzeć teraz na morzu, nawet za najmniejszą głupotę, ale ty? Jesteś młoda ! musisz dopiero poznać wody i ich oblicza ! Widzisz.. Morze ma tysiące twarzy, i każdego dnia pokazuje inną, i gra inną rolę. Jest nieobliczalne, jest,jest...hmm..Kobietą.-skwitował dobitnie ostatnie słowo. Prychnęłam na jego stwierdzenie, jednak musiałam się z nim zgodzić. Chciałabym znacznie więcej przeżyć niż to, co teraz. Chciałabym znowu zobaczyć Jack'a.
-Masz rację, ojcze. To się więcej nie powtórzy.
-Masz głowę do sterowania, jednak jeszcze brakuje ci doświadczenia. Takie manewry możesz wykonywać po kilku latach praktyki, a nie.. Chwytasz pierwszy raz za ster, a wcześniej obserwowałaś tylko jak ktoś to robi.
-Przepraszam, nie wiedziałam że może być to aż tak niebezpieczne.
-I dziwię się kochana, że cię wszyscy posłuchali ! - Wzruszyłam ciężko ramionami i skrzywiłam twarz. - Utrzymujesz kurs?
-Aye, ojcze.- Ten podszedł bliżej burty, wyciągnął lunetę i obserwował bacznie. Niestety, ląd jeszcze nie ukazał się naszym oczom, szmat drogi pokonaliśmy, ale jeszcze tyle samo musimy pokonać by dotrwać dalej.
-Idź odpocznij kochanie..-zatroszczył się mój tata. Odsunął mnie od steru i sam się za niego chwycił. Wyciągnął zielone jabłko z kieszeni i ugryzł je. Zrobiłam zmieszaną minę, i udałam się do kajuty. Byłam wyczerpana, zmęczona i głodna. Zjadłam resztkę baraniny, która została po kolacji, i otworzyłam kufer w poszukiwaniu świeższych ubrań. Powoli rozbierałam się rozrzucając ubrania po wnętrzu kajuty. W szybkim tempie ubrałam nową koszulę, i nałożyłam na nią czerwoną kamizelką i obwiązałam ją pasem. Zdjęłam Bandamę z głowy i przeczesałam włosy jakimś starym grzebieniem, zarzuciłam je do tyłu i obwiązałam bandamką z powrotem. Choć troszkę doprowadziłam się do porządku. Usiadłam przy stoliku i dojrzałam na niej kartkę z podpowiedzią. Barbossa musiał siedzieć i myśleć nad nią. Przyglądałam się niej dłuższą chwilę....
Dzień był taki piękny i słoneczny. Wyjątkowo podmuch wiatru dawał orzeźwienie dla duszy i ciała. Siedziałam na plaży patrząc przed siebie. Widziałam piękny ocean marzeń, wodę, Czarną Perłę niekończące się pasmo nieba. Świt nie zachodzi...Obok mnie siedział mężczyzna o czarnych dredach, z brodą, blizną nad policzkiem i uśmiechał się patrząc na mnie. Wodził po mnie swoim wzrokiem, a ja starałam się udawać, że nie widzę jego zaczepnego wzroku. Było to bardzo pociągające. Uśmiechałam się lekko, patrząc jak powoli słońce zachodzi za horyzontem. Jack zaczepiał mnie swoją gołą stopą i przyglądał mi się jeszcze bardziej. Obróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego dociekliwie. On podał mi butelkę rumu, którą z chęcią odebrałam i pociągnęłam spory łyk. 'Jak się upić, to tylko z nim'- pomyślałam. Popijaliśmy złoty trunek wspólnie patrząc na siebie. Zatapiałam się w jego mocno czekoladowych oczach, odpływałam powoli, alkohol coraz mocniej uderzał mi do głowy. Zaczęłam wyczuwać niekontrolowane pożądanie wobec tego pirata. Mój oddech zdawał się być cięższy, niż normalnie. 'Rum się skończył, dlaczego zawsze kończy się rum?!'- znów pomyślałam. Sparrow wyciągnął do mnie dłoń i objął nią moją głowę. Rozplątał węzeł wiążący chustę na mojej głowie i wyrzucił ją za siebie. Wiatr rozwiał moje kruczo-czarne włosy, a on pokazał swoje zęby połyskując tymi złotymi. Jeszcze bardziej świdrował mnie oczami, jeszcze bardziej wzbudzało to moje pożądanie. 'Opanuj się'-wmawiałam sobie w myślach, w końcu jestem kobietą, nie mogę się tak po prostu na niego rzucić, powinnam posiadać chociaż odrobinę zasad. Jack gładził moje włosy, a z czasem zaczął w nie wplatać swoje palce. Przysunęłam się bliżej niego, by troszeczkę ułatwić mu tą sprawę. Skorzystał z zachęty, i drugą ręką podniósł mój podbródek. Musnął mnie ustami, a ja odwzajemniłam jego lekki pocałunek. Chciał sprawdzić, czy na pewno tego chcę, zaraz po tym wtopił się we moje usta dużo mocniej, i z dużo większą zachłannością. Z każdą chwilą coraz bardziej pokazywałam mu moją namiętność. Jego palce zeszły z włosów na moje plecy, zaczął je gładzić i urządzać sobie spacer po nich. Drugą rękę skierował na koniec bluzki, i podniósł ją do góry, wraz z tym ruchem podniosłam swoje ręce by mógł ją ściągnąć całkowicie. Jego źrenice się powiększyły, gdy tylko zobaczył moje piersi. Delikatnie zaczął całować mnie po szyi, językiem schodząc do nich. Muskał moje sutki, a ja myślałam że eksploduję pod wpływem ruchów jego języka. Odchyliłam głowę do tyłu z podniecenia, a oddech stał się nie tyle cięższy, co jeszcze bardziej szybszy. W ciszy tej plaży, mogłam dosłyszeć swoje ciche języki zachwytu. Musiałam się skupić. Po chwili przejęłam inicjatywę. Chwyciłam za jego koszulę i rozdarłam ją w pół. Położyłam ręce na klatce piersiowej i popchnęłam go mocno na piasek. Usiadłam na nim i zaczęłam muskać ustami po jego szyi, jednak Jack nie dał za wygraną, chwycił mnie mocno za biodra i przewrócił na plecy. Teraz on był nade mną. Uśmiechnął się nonszalancko i kontynuował swoje poczynania. Rękoma objął moje nabrzmiałe już piersi, a całował teraz brzuch. Po chwili chwycił za szlufki od szortów, i jednym ruchem ściągnął je ze mnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie mógł powstrzymać swojego zadowolenia. Zaczął powoli całować każde miejsce mojego ciała. Chciał scałować całe moje dziewictwo z niego. Zaczął więc od stóp. Żaden piasek mu w tym nie przeszkadzał, zbliżał się już powoli do wewnętrznej strony ud, kiedy już nie mógł się powstrzymać. Wrócił do moich ust i zatopił się w nich jeszcze głębiej niż poprzednio. Nagle usłyszałam trzask drzwi. Z tego pięknego snu wybudził mnie Hector. Obejrzałam się dookoła, dalej siedziałam na krześle w kajucie. 'Kurde ! odpłynęłam' - pomyślałam. To był tylko zwykły sen. Zwykły ?! Nie. Był najpiękniejszym snem w całym moim życiu. Był doznaniem, którego pragnęłam poczuć.
Widząc mnie zaspaną Barbossa uśmiechnął się.
-Chyba ci się usnęło co Annie?
-Aye, tato. Nie zdążyłam dojść do koi. - powiedziałam lekko ochrypniętym głosem.
-Widać ląd, za kilka godzin dopłyniemy na drugą wyspę.
-To ja się jeszcze położę, dobrze?
-Wypocznij, tam mogą być rzeczy gorsze, i cięższe do przejścia, niż na tej pierwszej wysepce.- Obrócił się i zamknął za sobą drzwi. Ja natomiast wstałam i położyłam się na moim miejscu do spania. Próbowałam przywrócić ten sen, jednak bez skutku...
Krótko mówiąc, szalejesz :D
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo długi, ale mnie to cieszy. Jestem ciekawa, co będzie dalej
Przeczytałam od samego początku i chcę więcej :D Bardzo podoba mi się i myślę że ciąg dalszy dodasz wkrótce ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo tak, to było za piękne aby było prawdziwe :)
OdpowiedzUsuń