Dwie godziny snu, więcej nie mogłam spać. Mniej też nie. Byłam maksymalnie wykończona, skoro musiałam usnąć na krześle. Poprawiłam sobie włosy przeczesując je ręką i powoli zwlekłam się z koi. Nałożyłam moje buty i ruszyłam na górę. Załoganci jakoś leniwiej, i bez większej mocy pracowali na statku, miny mieli jakby ktoś co najmniej zginął. Złapałam Pana Tigg'a przechadzającego się obok mnie za ramię.
-Panie Tigg, stało się coś?- Ten popatrzył na mnie zdezorientowany, obrócił głowę stronę piratów, a potem spojrzał prosto w oczy mówiąc szeptem.
-Barbossa wyrzucił Thomasa za burtę.
-Ale dlaczego? co się wydarzyło?- ten się bardziej zląkł widząc, że Hector zbliża się w naszą stronę powolnym krokiem.
-Czy czegoś jeszcze potrzebujesz od mojej córki Panie Tigg?
-Nie kapitanie.
-A czy przypadkiem nie masz czegoś do roboty pod pokładem?
-Aye kapitanie.-odpowiedział posłusznie i w momencie zniknął mi z oczu. Ojciec się uśmiechnął pogardliwie, odwrócił i poszedł z powrotem na górę. Poszłam za nim, krok w krok kroczyłam aż do steru. Przyglądałam się mu uważnie, i nie bałam się zapytać wprost.
-Dlaczego to zrobiłeś?!
-Sprzeciwił się.
-Jak to się sprzeciwił?
-Pokazał postawę niczym Prometeusz, zaczął wrzeszczeć że Sparrow jeszcze mnie zabije! - z każdym wyrazem podnosił swój ton głosu.
-I o to się tak zdenerwowałeś?-prychnęłam.
-To nie jest śmieszne, może inni tez wierzą, w wielki ponowny powrót Jack'a ?!
-Wiesz, ojcze.. Nie dziw im się, w końcu mogą tak myśleć. Ile razy on się wydostał z tej wyspy? no i raz z luku. Nie bez pomocy..
-Czy ty także uważasz, że zrobi to ponownie? Że znowu mnie zastrzeli?
-Tego nie powiedziałam tatusiu, ale uważam, że ludzie nie wątpią w jego siłę. Jednakże boją się postawić, widzieli co zrobiłeś z jednym z nich.
-Aye.. Zaprawdę, brudną rzeką jest człowiek. Trzeba być morzem, aby móc przyjąć brudną rzekę, samemu się nie brukając.-Zamyślił się kapitan, opierając się o ster. Poklepałam go po plecach i spojrzałam w dal przed siebie. Razem przypatrywaliśmy się wyspie, dość szybko zbliżającej się. Oznaczało to, że za niedługo będą zwijać żagle i zrzucać kotwicę. Niektórzy już przygotowywali pomału szalupy, luzowali węzły. Pogoda była w sam raz na taką wyprawę. Nie było upalnie, ale też nie zimno. Świeży powiew bryzy morskiej łączył się z delikatnymi promieniami słońca. Pogoda wręcz idealna dla nas na kolejną przygodę. Rzuciłam ojcu ostre spojrzenie, bo nie mogę dalej uwierzyć, że mógł tak potraktować biednego Thomasa. Był to mężczyzna o nienagannej urodzie. Nosił blond włosy, nie zbyt długie, jednak końcówki wiązał w małą kitkę do tyłu. Był przede wszystkim młody i pełen energii do pracy. Pracował wcześniej dla komodora, ale nikomu nie chciał powiedzieć, za co go wyrzucił, i w końcu trafił na Tortugę, a tam zaciągnął się do załogi Jack'a. Będę dobrze wspominać jego błękitne oczy śmiejące się do mnie, i różowawe policzki. Chociaż nie zamieniłam z nim dużo zdań, wydawało mi się, że znam go i tak dosyć dobrze. Był bardzo otwartym człowiekiem, i bardzo odważnym, ale i też nie rozważnym. Te dwie cechy niestety nie mogą łączyć się ze sobą, bo człowiek może szybko zginąć. Dosyć rozważań, odeszłam od ojca bez słowa, i ruszyłam pod pokład, schodziłam powoli po stromych schodkach w dół na najniższą część pokładu. Było tam ciemno i ponuro, a na dodatek wilgotno, jednakże znalazłam to co chciałam w tym momencie. Na półkach znajdowały się butelki rumu, choć już nie dużo ich zostało.' Trzeba będzie zrobić zapasy' - pomyślałam. Zgarnęłam jedną pełną butelkę i wyszłam z powrotem do góry. Zasiadłam spokojnie w mapiarni, rozwinęłam pergamin z mapą 7 wysp i zabrałam się do obliczania odległości między kolejnymi, i szacowania czasu przepłynięcia na następną. Co jakiś czas przepijałam podwójny smutek dużymi łykami rumu. Po pewnym czasie wstałam i zachwiałam się, czułam ciepło w moim ciele, a wszystko wydawało się jakby.. ciupkę weselsze? Rum zaczynał działać, było mi na zbyt dobrze, w butelce była jeszcze ćwiartka pirackiego napoju. Oparłam się o jedną z szafek stojących po prawej stronie pomieszczenia, było na niej pełno książek, jedna upadła mi na ziemię. Schyliłam się po nią by odłożyć ją na miejsce, jednak tytuł przykuł moją uwagę.
"Najskrytsze sekrety Kapitana Teague'a"
Gdzieś słyszałam to nazwisko, ale w tamtej chwili nie mogłam sobie przypomnieć skąd mogłam je znać. Zabrałam książkę ze sobą, a w drugiej ręce nie dokończoną butelkę alkoholu i udałam się do swojej kajuty. Gdy weszłam na jednym z krzeseł spoczywał Hector. Przyglądał się uważnie mojemu chwiejnemu krokowi i uśmiechał się lekceważąco. Jego uśmiech był jedyną rzeczą, którą szczerze lubiłam. Chociaż nie, spryt i inteligencja również. Spoczęłam na fotelu a na małej etażerce umiejscowiłam swoją butelkę i książkę. Zaczęłam się przygotowywać do zejścia na ląd.
-Jeszcze nie teraz.- usłyszałam surowy głos od ojca. Spojrzałam pytająco.- Ty nie idziesz, za bardzo się zataczasz. Możesz narobić problemu. A w zaistniałej sytuacji, obawiam się że załoga ogłosi bunt. Musisz zostać.
-Ale jak to ! - Zaprotestowałam.
-Musisz Annie. I bez dyskusji !
-A ja będę dyskutować.
-Nie mogą mi zabrać Czarnej perły ! - Powoli z Barbossie zbierał się gniew, alkohol już nie przemawiał tak przeze mnie, gdy go takiego ujrzałam. Nie byłam przygotowana teraz na walki, lub cokolwiek.
-Dobrze.- opowiedziałam cicho i wbiłam wzrok w drewnianą podłogę. Ojciec podszedł do mnie, chwycił delikatnie za policzki i uniósł głowę na wysokość jego głowy. Popatrzył mi głęboko w oczy, jego źrenice były rozszerzone, a kolor tęczówek mętny niebieski.
-Dziękuję-odpowiedział ledwo słyszalnym głosem i przytulił mnie mocno. Staliśmy tak chwilę, chociaż dla mnie wydawała się to wieczność. Nie przepadam za rodzinnymi czułościami, a chyba tatusiowi się nie źle zebrało na takie. Widział we mnie ostatnią nadzieję, i wiedział, że ja mogę mu pomóc, ale skoro już zostawałam na okręcie, musiałam coś wymyślić na szybko. Znowu spontaniczne zachowania mogą wyjść na korzyść i nie korzyść. Trzeba przeprowadzić szybką analizę. Kapitan zostawił mnie samą w kajucie i wyszedł na pokład, poszłam zaraz za nim i obserwowałam, kto wchodzi do szalup. Podszedł do mnie Pintel.
-A ty dziecinko? Nie wskakujesz?
-Zostaję na łajbie. -opowiedziałam surowo, wznosząc głowę do góry. Pirat lekko się zdziwił, ale musiał odejść ode mnie bo już go wołał Ragetti, który siedział w łodzi i czekał na niego. Obserwowałam i rozliczałam, kto zostaje, ile osób na statku i co mogę z nimi wspólnie zrobić. Tigg też schodził na ląd, zostają mi ci mniej znani załoganci, co w cale mnie nie cieszyło. Po nie z pełna dwudziestu minutach wszyscy, którzy byli przydzieleni do opuszczenia Perły już dopływali na ląd, reszta została wraz ze mną na statku. Patrzyło się na mnie teraz około pięćdziesięciu par oczu.
-No co jest leniwe szczury morskie?! Do roboty ! - Krzyknęłam, lecz nikt nie ruszył się do czyszczenia podłóg, konserwowania balustrad. Dalej przyglądali się mnie ze zdziwieniem. Jeden czarnoskóry mężczyzna wyszedł przed całą grupę.
-Zostawił Cię z nami na statku. Już nie jesteś mu potrzebna. - powiedział prześmiewczym tonem.
-Zostawił mnie na wypadek, gdybyście chcieli zrobić bunt. Więc ruszać się do roboty, bo jak przyjdzie, nie chcę byśmy WSZYSCY doznali gniewu Kapitana.
-Bunt? Skąd mu to przyszło do głowy? Widzieliśmy o zrobił z Thomasem, kiedy ty odpoczywałaś sobie w najlepsze w kajucie !
-Aye ! - krzyknęła reszta.
-Myślicie, że los Thomasa mnie nie obchodzi? To się grubo mylicie. Obchodzi mnie tak samo jak los Kapitana Jack'a Sparrow'a ! - Wszyscy wzdrygnęli się na to imię. - Nie wierzę, że ktokolwiek tutaj z was zwątpił choć na chwilę, że słynny Sparrow zostanie na wyspie i zdechnie. Dobrze wiecie, że jakimś kolejnym fartem razem z Gibbs'em udało im się wydostać stamtąd.
-To w takim razie, jaki masz plan panienko? - spojrzałam na nich u szeroko uśmiechnęłam się, chyba muszę być nie złym dyplomatą skoro moje przemowy działają na taką grupę ludzi. Nagle zaświtała mi pewna myśl.
- mamy jeszcze jakąś szalupę?
- ostatnią. - skwitował czarnoskóry.
- Przygotować szalupę.- Wszyscy dalej patrzyli na mnie.
- Nie słyszeliście ?! ruszać się ! - czarnoskóry pirat popędził resztę, wszyscy nagle ruszyli do pracy. Dredziasty mężczyzna uśmiechnął się do mnie pokazując kontrastujące z jego karnacją zęby. Wróciłam do kajuty. Obwiązałam się dwoma pasami, włożyłam dwa pistolety i szablę, poprawiłam włosy i związałam mocniej bandamkę. Po chwili mała łajba była już gotowa dla mnie, wyszłam na pokład i zasiadłam już bezpiecznie w łódce. Piraci spuszczali mnie powoli na linach do wody, aż w końcu poczułam pod sobą chwiejność wody. Zaczęłam wiosłować i wyruszyłam na brzeg. Trochę zajęło mi dopłynięcie. Wszystkie szalupy stały na piasku, a jedna, zdawała się nie być od nas, połamana i w stanie wołającym o pomstę, jednak jeszcze dało się na niej pływać. Rozejrzałam się dookoła i widziałam rozdeptaną ścieżkę prowadzącą w głąb zielonej puszczy, ruszył prosto przed siebie. Jednak usłyszałam dziwny odgłos wyciągającej się szabli. Stanęłam w miejscu i chwyciłam się za swoją, której jeszcze nie wyciągałam. Powoli odwróciłam się za siebie, i moje przeczucie w tamtej chwili nie myliło się. Oczy zaśmiały się, a dusza radowała. To był Jack ! Ale.. Dlaczego on stoi z wyciągniętą szablą do mnie ? Za nim stał Pan Gibbs podpierający swoje ręce na biodrach. Wyciągnęłam swoją szablę i czekałam na jakikolwiek odzew.
-Witaj złotko.-Odpowiedział najbardziej męskim głosem, uśmiechnął się zdradliwie. Znów mogłam spojrzeć w jego czekoladowe oczy, i wiem teraz, że to nie jest sen...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz