wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział czwarty.

                          Ranek już świta, słyszę skrzeczenie tego durnego ptaka "Wiatr w żagle, wiatr w żagle", chociaż na chwilę mogłaby się przymknąć. Ubrałam buty i przemyłam twarz wodą. 'Czas iść' pomyślałam i ruszyłam na pokład. Na górze wszyscy już ciężko pracowali, każdy przygotowywał się do zejścia na ląd. Zaczęłam więc pomagać załodze w pracy, zwinęliśmy żagle, przygotowaliśmy szalupy, zluzowaliśmy węzły. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Ruszyłam do kajuty po pistolet i szablę. Obwiązałam siebie drugim pasem i założyłam mój brązowy kapelusz z białym piórem. Zaraz za mną wszedł Pan Gibbs.
-Ann, ty wyruszasz ze mną i z Jack'iem. Pośpiesz się bo łajba już czeka.- Powiedział z niepokojem w głosie. Obejrzałam się i wyszłam z powrotem na statek. Weszliśmy do szalupy w trójkę i spuścili nas po linach do wody. Jack zaczął wiosłować. Siedział na przeciwko mnie a za mną Gibbs. Sparrow nagle zaczął coś nucić pod nosem, z chwilą coraz głośniej aż przerodziło się to w.. śpiewanie?
Zaraz za nim jego kamrat również zaczął śpiewać. Bardzo dobrze znałam tą piosenkę, tyle razy ją słyszałam w knajpie, więc znałam tekst na pamięć. I wspólnie płynęliśmy i śpiewaliśmy tak:

"Jo ho, jo ho, pirackie życie to mój żywioł.
Wymuszamy, rabujemy, podbieramy i łupimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!
Grasujemy i defraudujemy, czasem statek przechwycimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!"

-Ann, znasz to !- zaskoczył się kapitan.
-Tyle pracy w barze przy piratach, nie trudno znać tak sławnej, pirackiej pieśni.- z dumną odparłam.W tym samym czasie Gibbs'owi zmienił się wyraz twarzy, obejrzałam się również za siebie, dopływaliśmy do brzegu. Fale były coraz silniejsze, i łódeczka, w której płynęliśmy zaczęła się huśtać na boki, woda niemalże wyrzuciła nas na brzeg. Wygrzebaliśmy się ze sterty desek, a za nami już następni dopływali do brzegu. W oddali uśmiechał się Ragetti ze swoim przyjacielem. Miał dzisiaj nadzwyczaj dobry humor, ponieważ znalazł swoje drewniane oko, a ostatnio szukał go cały dzień na perle. Nie czekaliśmy na resztę, ruszyliśmy dalej w głąb dżungli. 'Miejmy nadzieję, że Jack wie co robi' pomyślałam. Za nami szła już cała załoga. Kapitan przodował , co jakiś czas używał szabli, by ułatwić sobie drogę pośród liści, lecz po jakimś czasie trafiliśmy na ścieżkę, gdzie już nie musiał się trudzić. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Wydawał się być tak skupiony i zamyślony. Liście były tak wysokie i zielone, że spokojnie nikt by nas w nich nie odnalazł. Wszyscy piraci trzymali się razem, ja odeszłam troszeczkę na tył, jednak nie byłam ostatnia. Po godzinnej wędrówce doszliśmy do wielkiej ruiny statku. Jack nakazał zostać połowie przed łajbą, a mnie i Gibbs'owi pozwolił iść dalej. Weszliśmy ostrożnie, rozglądając się na boki. Była taka potworna cisza, że zdawało się nie być nikogo. Nagle jednak niespodziewanie poczułam łańcuch na szyi, i w momencie słychać było odblokowanie pistoletów. Za nami stała już grupa piratów. Jeden z nich przytrzymywał mnie łańcuchem a przy głowie trzymał lufę od pistoletu.
- No, no.. Jack Sparrow. Znowu się widzimy.
- Hector Barbossa ! Szmat czasu! Co Cię sprowadza w te strony?- uśmiechał się i pajacował nasz kapitan, jakby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Czy on zawsze taki musi być?
- Chyba szukamy tego samego. Znowu mieszasz się w moje sprawy?!- mężczyzna bez jednej nogi podszedł do niego bliżej.
- Nie mieszam, tylko szukam swoich własnych.
- Nie zapominaj Sparrow, że wyciągnąłem Cię z luku, więc zejdź mi z drogi albo zabiją twoją pannę !
-Zamknij oczy i pomyśl, że mnie tu nie ma...I każdy z nas pójdzie w swoją stronę.-Udawał głupka dalej, a ja stałam przerażona, po raz pierwszy bałam się o swoje życie. Czy naprawdę Jack spisałby mnie na śmierć?
-Dosyć tego ! Panowie ! Zabić go i jego załogę ! dziewczynę zostawiamy !- w tym momencie podszedł do mnie kapitan tamten załogi, w oczach kłębiła mu się nienawiść. Czysta nienawiść do Jacka Sparrow'a. Przyłożył rękę do mojego policzka i uśmiechnął się z troską.
-Witaj córeczko...Dziękuję że przyprowadziłaś mi go. Teraz nic nam nie stoi na przeszkodzie..-W tym czasie wszyscy walczyli ze sobą. Jack był bardzo dobry, mnie puścili, jednak widziałam że Sparrow usłyszał słowa Hectora. Tak. Hector Barbossa to mój ojciec. Jak mogłam mu o tym powiedzieć? Zostawiłby mnie na tej wyspie! Z oczu poleciały mi łzy, ktoś prawie obdarzył mnie uczuciem, a ja go zawiodłam. Z drugiej strony obok mnie stał mój tata. 'Co mam robić?' pomyślałam. Już nic nie będzie takie samo. Barbossa chwycił mnie za rękę i zabrał na poszukiwanie pierścienia.
-Tato, tu go nie będzie.
-Skąd to wiesz? Co ci mówił Sparrow?
-Tu musi być podpowiedź tylko.. tak sądzę.-Zaczęliśmy się rozglądać po starych komodach, wszystko było zakurzone i spróchniałe... Wszystko było takie mętne i pozbawione kolorów. Ciążyło mi kłamstwo na sercu przez co nie mogłam się skupić.
-Mam ! To chyba to !- Ojciec chwycił butelkę, roztrzaskał ją, a w niej był kawałek kartki. Rozwinął pergamin na którym tym razem, była dokładna mapa. Czyli to nie na tej wyspie jest ten pierścień.Schował ją pod płaszcz dokładnie i wyszliśmy stamtąd.
                                            Niestety mój papo, miał przewagę liczebną nad załogą perły. Szybko ich pojmali i weszli na pokład statku o czarnych żaglach. Tam też nie mieli szansy by wygrać. Wypłynęliśmy na morze, aura sprzyjała okrętowi. Płynęliśmy bardzo szybko. Po kilku godzinach już byliśmy nieopodal wyspy. Załoga wyprowadziła uwięzionych moich byłych kamratów. Pan Gibbs patrzył na mnie z niedowierzaniem, Jack miał smutek w oczach, jego wzrok wpatrzony we mnie zdawał się pytać ' dlaczego mi to zrobiłaś?' . Czułam się podle. Reszta mogła przejść na naszą stronę albo tak jak Pan Gibbs i Kapitan skoczyć za burtę. Zostali. Pierwszy skoczył siwy mężczyzna, najwierniejszy kompan Sparrowa. Za nim drugi miał być czarnowłosy.
-No Jack, już to kiedyś zrobiłeś. Powinieneś mieć wprawę.-zaśmiał się Hector.
-Za każdym razem gdy to robiłem miałem pistolet z jedną kulą.
-Proszę bardzo ! I tym razem otrzymasz tę szansę. Panowie? Gdzie jego pistolet?- W tym czasie jeden z olbrzymów, cały wytatuowany, czarnoskóry mężczyzna podał mu pistolet. Kapitan ostrożnie podchodził coraz bliżej końca deski. Obrócił się jeszcze raz do mnie, popatrzył najsmutniejszymi oczami, i skoczył... Wybiegłam do balustrady by zobaczyć go jeszcze raz, puściłam wszystkie moje emocje, płakałam a mój ojciec śmiał się wniebogłosy... Wyruszyliśmy dalej... po pierścień....

3 komentarze:

  1. Super ! Weszłam z jednego z fanpage na FB. Czekam na nastepne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no no no! tylko czekać, aż się Ann zbuntuje ojciachowi :D Czeeekam na następny rozdział!
    PS Oraz pracuję nad swoim dziewiątym ;)

    http://jacksparrow-inlove.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń