niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział pierwszy.

Było słoneczne południe, skwar dawał się we znaki wszystkim tubylcom owej wyspy zwanej Tortugą. Ludzie szukali schronienia przed piekielnym upałem, a wystarczył mały kącik cienia lub najbliższa pijalnia. Sprzątałam kolejne puste kufle po piwie ze stolika, gdy rozbrzmiał dzwoneczek oznaczający wejście klienta do knajpy. Spojrzałam orientacyjnie w stronę drzwi i ujrzałam wysoką postać w kapeluszu, spod jego nakrycia głowy wystawała bandamka, mężczyzna miał czarne dredy i wyszarpany, brudny strój, który wcale nie odznaczał się niczym szczególnym od reszty. Stanęłam przy barze by obsłużyć owego mężczyznę i wtedy dojrzałam że znajduje się on w towarzystwie innego mężczyzny. Jego kamrat wydawał się być starszym mężczyzną z siwym zarostem, stanowczo mniejszy od pana w dredach.
-Witam, co podać? - Zapytałam grzecznie jak na barmankę przystało.
-Dwa duże kufle piwa.-odpowiedział mężczyzna z dredami. W tym czasie kiedy nalewałam trunek do naczyń na blacie pojawiły się monety, po skończeniu czynności podałam zamówione napoje i spojrzałam kupującemu prosto w ciemno brązowe oczy. Podążałam wzrokiem za owym klientem aż usiadł przy najbardziej schowanym stoliku w całym barze. Intrygowała mnie jego postać jeszcze bardziej, dlatego postawiłam na kobiecą intuicję i krzątałam się bliżej tamtych stolików, próbując podsłuchać chociaż kawałek rozmowy.
-Musimy wyruszać jeszcze dziś, przed zachodem słońca. Musimy zebrać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i przygotować łajbę do wypłynięcia.
-Ale kapitanie, jaki chcesz obrać kurs?
-Panie Gipps, to co znajduje się na tym płótnie jest naszym kursem.-Dojrzałam tylko jakieś stare płótno, które mężczyzna w czarnych dredach wyciągał z kieszeni.
-Kapitanie !
-Ciszej, chcesz żeby cię martwi usłyszeli?!- obydwoje obejrzeli się wkoło nerwowo, dostrzegli, że zbyt często pojawiam się w ich pobliżu. Wróciłam do baru by nalać kolejne piwo. Po chwili podchodzi do mnie czarnowłosy mężczyzna i uśmiecha się łobuzersko nie mówiąc nic, a obserwując moją pracę.Kiedy obróciłam się by zapytać czy czegoś sobie jeszcze życzy, jego już nie było. Poszłam zatem na zaplecze by chwilę odpocząć, w tym czasie druga z barmanek zajęła się całą hołotą. Zamykając drzwi poczułam obcą, męską rękę na moich ustach, która umożliwiła mi wydanie jakiegokolwiek dźwięku lub okrzyku. Osoba stojąca za mną jedną ręką obejmowała mnie w pasie a drugą przykrywała moje usta i podążała tyłem w głąb zaplecza. Po chwili puścił mnie i mogłam swobodnie obejrzeć się kto próbuje mi zagrozić.
-Co usłyszałaś z naszej rozmowy?-zapytał mnie czarnooki mężczyzna.
-Nic, przyrzekam, nic ! tylko że dziś wypływacie ! Proszę zostaw mnie !
-Umiesz walczyć na szable?
-Umiem sir, ale nie staczam walki z kimś, kogo imienia nawet nie dane jest mi poznać.
-Trzymaj.- po czym rzucił mi szablę i sam wyjął drugą przygotowując się do pojedynku.-Jeśli okażesz się godnym przeciwnikiem, będziesz mogła poznać moje imię, jeśli jednak nie, wyjdę a ty o wszystkim zapomnisz.- Przyjęłam postawę godną przeciwnika i ruszyliśmy do walki z sobą. Po kilku obrotach skokach między beczkami, poczułam lekkie zmęczenie, jednak wiedziałam że nie mogę się poddać, po tych ruchach wiedziałam kim może być ten człowiek.
-Jesteś piratem !- krzyknęłam między jednym a drugim starciem naszych szabli.
-Słuszne spostrzeżenie panienko.- Wytrącił mi szablę z rąk i zostałam bez niczego. On zaczął powoli skradać się do mnie z lekkim uśmiechem odsłaniając swoje proste zęby, niezbyt zadbane, i z tego dwa miał złote a jedno posrebrzane. -Mimo wszystko przyznaję, że jesteś dobrym przeciwnikiem jak na kobietę. I możesz mi wierzyć albo nie, tak jestem piratem, i możesz zapamiętać ten dzień, w którym walczyłaś z samym kapitanem Jack'iem Sparrow'em !- Serce stanęło mi w gardle. To był ten jedyny w swoim rodzaju Jack Sparrow, najsłynniejszy ze wszystkich piratów. Ten, o którym słyszałam kilka opowieści, szczególnie tą gdzie mówili że Jack powrócił z luku Davy'iego Jones'a.
- Kapitan Jack Sparrow, najgorszy pirat, bo tak o Tobie mówi armia wchodnio-indyjska, najlepszy pirat, bo tak o tobie mówią inni piraci. Tyle o powieści i nie wiadomo, które są prawdziwe. Jaki jest powód pojedynkowania się z samym Jack'iem Sparrow'em?
-Podsłuchałaś naszą rozmowę.
-Nie podsłuchałam, krzątanie się po knajpie jest moją pracą.
-Co wiesz o skarbie Henryka siódmego ? władcy Anglii piętnastego wieku?
-Słyszałam kilka opowieści, panie Sparrow. - Widzę jak jego piracka postura pojawia się coraz bliżej mnie chcąc wydobyć ze mnie informacje, uśmiecha się zalotnie i próbuje przyciągnąć mnie swoim spojrzeniem.
-Czy będziesz tak uprzejma i zdradzisz mi kilka informacji?- Stawiam wszystko na jedną kartę i zaczynam kokietować go. Podchodzę do niego i kładę rękę na jego klatce piersiowej obchodzę go kocim krokiem i uśmiecham się równie zalotnie jak on. Bawimy się emocjami, i powoli oddalam się od niego widząc jak on dąży za mną.
-Mogę, jeśli pozwolisz mi zaciągnąć się z wami na Perłę.- Jego oczy nagle się zmieniły, twarz skamieniała i straciła jakikolwiek urok.
-Na perłę? z nami? Nie oszukujmy się, jesteś kobietą, a kobieta na pokładzie przynosi pecha !
-Możesz się pożegnać z informacjami Panie Sparrow.- Sarkastycznie uśmiecham się, po czym odwracam w stronę drzwi wyjściowych. Nie dosięgając jeszcze klamki już czułam jak łapie mnie za rękę i odwraca w swoją stronę.
-Ty płyniesz z nami, zdradzasz mi wszystkie sekrety odnośnie skarbu, dzielimy się po połowie zyskami i wracasz na Tortugę. Jasne?
-Tak jest kapitanie.- odpowiedziałam z lekkim teatralnym uśmiechem, i podążyłam do wyjścia.
                            Zbliżał się zachód słońca, wszyscy przygotowywali się do odpłynięcia, podeszłam bliżej statku by móc obejrzeć najdrobniejsze detale.
- Ruszać się żwawiej leniwe szczury z zęzy !- Usłyszałam znajomy głos, po czym spojrzałam wysoko w górę łajby.- Jesteś panienko ! Wchodź !- Co jakiś czas zdawałam się odczuwać na swoim ciele pełne zawziętości spojrzenia innych piratów gdy szłam po niezbyt stabilnej desce prowadzącej na okręt Czarnej perły.
-Jestem Panie Kapitanie !
-Powiedz mi moja droga kochaneczko, dlaczego ja nawet nie poznałem Twojego imienia?-zaczął pieszczotliwie obejmować moje ramię i spoglądać mi się bliżej. Teraz mogłam dostrzec, że ten mężczyzna jest nadzwyczaj przystojny.
-Annie, tak wszyscy mnie zwą.
-Annie... Cóż, Ann wyruszamy..-puścił mnie ze swoich objęć i podążył w stronę steru, rozejrzał się po statku po czym krzyknął- Wszyscy są na pokładzie?! Tak?! To ruszamy ! Postawić żagle ! Bandera na maszt !- I wtedy w oczach Kapitana czarnej perły pojawił się błysk miłości, miłości do morza.. Słońce powoli zachodziło na horyzoncie a my wypływaliśmy w nieznaną nam przygodę...

4 komentarze:

  1. Ciekawie piszesz ;)
    Nominowałam tego bloga ^^
    http://opowiadaniaowampirachinietylko.blogspot.com/2014/02/liebster-blog-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Epickie *-* pisz dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. :D Chyba zacznę odwiedzać Twój blog regularnie ^^ Mam tylko jedną uwagę. Wiem, że może nie interesujesz się żeglugą, ale dla każdej osoby która będzie to czytać, rażący w oczy będzie rozkaz "Zrefować żagle!", ponieważ jest to zmniejszanie powierzchni ożaglowania, a co za tym idzie zmniejszenie prędkości. Nie adekwatne w sytuacji gdy statek stoi. Poprawny natomiast byłby rozkaz "Stawiać żagle!" :D Ale ogólnie super piszesz

    OdpowiedzUsuń